Pisarz z Lubina o swojej twórczości, książkach i mieście

2674

Z okazji Światowego Dnia Książki i Praw Autorskich, który obchodziliśmy wczoraj, przedstawiamy rozmowę z Adamem Kopackim, pisarzem pochodzącym z Lubina. Pod koniec 2020 roku nakładem wydawnictwa Oficynka ukazała się jego pierwsza książka pt. „Guruna” (dostępna w Miejskiej Bibliotece Publicznej w Lubinie). W tym samym roku został też wyróżniony w konkursie Netflixa i „Gazety Wyborczej” na alternatywne zakończenie serialu „W głębi lasu”. Na co dzień tworzy opowiadania z cyklu „opowiADAM”.

Fot. Katarzyna Staniorowska

Akcja pana powieści rozgrywa się głównie na wakacjach w Grecji. A czy planuje pan jakąś powieść z Lubinem w roli głównej?

– Powoli rozpisuję fabułę i buduję postaci, które pochodzą z Lubina. Jak wiadomo, miasto słynie z kopalni miedzi i srebra oraz sportu, bo w Lubinie prężnie działają kluby piłki nożnej, ręcznej, siatkowej i innych sekcji. Chciałbym uchwycić obraz współczesnego górnika. Pokazać, z czym musi zmierzyć się pod ziemią i jak odpoczywa na powierzchni. Nie zabrakłoby wątku kryminalnego, żeby zapewnić czytelnikom trochę akcji i rozrywki.

Jak Lubin wpłynął na pana literackie doświadczenie? Które placówki kultury wspomina pan z sentymentem?

– Przede wszystkim zabytkowy budynek Młodzieżowego Domu Kultury na Odrodzenia, gdzie chodziłem na zajęcia plastyczne i biblioteka w Pałacyku. Teraz w Lubinie trochę się zmieniło i te placówki znajdują się w innych miejscach, ale nadal pamiętam, jak duże wrażenie na mnie wywierały, kiedy byłem małym chłopcem. Dobrze wspominam również Muzę, do której chodziłem nie tylko na filmy i spektakle. W 2007 roku moja licealna klasa była odpowiedzialna za organizację Międzyszkolnego Konkursu Piosenki Francuskiej, który odbywał się właśnie w lubińskim Centrum Kultury.

Jaką rolę w kształceniu młodego pisarza odegrało nasze I Liceum Ogólnokształcące im. Mikołaja Kopernika?

– W liceum miałem świetnego polonistę. Potrafił zmotywować nawet klasę informatyczną, która z założenia niechętnie podchodzi do nauki języka polskiego. Pan Grzegorz Witecki z dużą pasją i humorem opowiadał o zawiłościach naszego języka oraz dziełach literackich. Zachęcał nas nie tylko do czytania, ale także i pisania, co wyjątkowo lubiłem. W Koperniku był klimat i przestrzeń do rozwijania swoich pasji i zainteresowań.

„Guruna” to powieść przede wszystkim o sile przyjaźni. Czy przy pisaniu inspirował się pan też własnym doświadczeniem i przyjaźniami ze szkolnych ławek?

– Tak, w Lubinie udało mi się nawiązać kilka przyjaźni. Niektóre utrzymuję do tej pory, chociaż ja i moi przyjaciele jesteśmy rozrzuceni po różnych częściach Polski czy Europy. Bywają momenty, że zjeżdżamy się do Lubina i spędzamy czas jak za starych, dobrych lat. Kiedy pisałem „Gurunę”, często przypominałem sobie sytuacje, w których mogłem polegać na moich przyjaciołach z Lubina. To mi pomogło, bo w książce chciałem pokazać, że prawdziwa przyjaźń jest nie do zdarcia.

Jak pan obchodzi Międzynarodowy Dzień Książki?

– Przede wszystkim z książką. Mam ochotę schować telefon, zapomnieć o internecie i czytać od rana do wieczora. Książkom wiele zawdzięczam i w ten szczególny dzień chciałbym im złożyć hołd. Myślę, że również dam komuś bliskiemu książkę w prezencie. To się zawsze sprawdza. Czytanie redukuje stres, angażuje w życie społeczne, rozwija wrażliwość i wspomaga pamięć. Nie każdy prezent pełni aż tyle funkcji.

A w jaki sposób na co dzień motywuje się pan do pisania? Czy tworzy pan wtedy, kiedy pojawia się tzw. wena, czy raczej jest to systematyczna, wręcz rzemieślnicza praca?

– Pisanie to praca. Trzeba dużo ćwiczyć, testować style, poznawać tajniki języka polskiego. Czasami łamać schematy, a czasami trzymać się sztywnych reguł. Jednak bez pomysłu, bez inspiracji trudno jest zacząć. Dlatego lubię obserwować otoczenie, innych ludzi. Kiedy widzę kogoś na ulicy, zastanawiam się, dokąd ta osoba zmierza, co robiła dziesięć minut wcześniej, dlaczego ubrała się w taki, a nie inny sposób. Im więcej zadaję sobie pytań, tym więcej rodzi się pomysłów na nowe teksty. Oczywiście, pisanie idzie w parze z czytaniem, dlatego też staram się regularnie spędzać czas z książką. Miksuję gatunki i autorów. Raz czytam naszą noblistkę, Olgę Tokarczuk, a raz mistrza grozy, Stephena Kinga.

Stale publikuje pan popularne na Instagramie opowiadania. Skąd wziął się pomysł na taką internetową twórczość?

– Instagram ma to do siebie, że pierwsze skrzypce odgrywają tam zdjęcia. Ja chciałem pójść o krok dalej i do fotografii dołączyć opis, który zainteresowałby użytkowników. Wystartowałem z projektem „opowiADAM”. Piszę opowiadania na podstawie zdjęć instagramerów. Dzięki temu ja mam okazję podszkolić warsztat, a inni cieszą się, kiedy widzą, że ich zdjęcie jest inspiracją dla mojego tekstu. Dostaję dużo wiadomości, że projekt podoba się innym i jeszcze czegoś takiego nie widzieli. To mnie cieszy i motywuje do działania.

Nowe media, głównie internet, pomagają w rozwoju czytelnictwa czy raczej sprawiają, że rzadziej sięgamy po tradycyjne książki?

– Nowe media na pewno pomagają w promowaniu czytelnictwa. Dzięki internetowi dużo łatwiej jest poinformować czytelników o nowościach na rynku literackim. Nie uważam, że sięgamy rzadziej po tradycyjne książki. Zmniejszyła się za to ich objętość. Teraz chcemy krótszych, ale bardziej konkretnych tekstów. Na półkach królują książki, które nie straszą rozmiarem i można je przeczytać w kilka dni. Również prężnie rozwija się rynek audiobooków, które sam bardzo lubię. Kiedyś myślałem, że nie będę w stanie się skupić, jednak się myliłem. Polecam spróbować każdemu, kto ma podobne obawy.

A jak to było w pana przypadku? Czy w okresie szkolnym czytał pan wszystkie lektury? A może to książki spoza kanonu wywarły na panu największe wrażenie?

– Muszę przyznać, że niektórych lektur do tej pory nie przeczytałem. Nie zawsze lubiłem czytać to, co było obowiązkowe. Zaraziłem się pasją do czytania, kiedy sięgałem po pozycje spoza kanonu. Wychodzę z założenia, że powinniśmy czytać to, co lubimy, co nam sprawia przyjemność. Czytanie powinno odprężać, relaksować, zachęcać do refleksji, a nie dostarczać nam bólu głowy i kojarzyć się z przykrym obowiązkiem. Uczniów się nie pyta, co chcieliby czytać w szkołach. Może gdyby zapytano, to młodzi ludzie jeszcze chętniej sięgaliby po książki?

Gdyby miał pan zachęcić uczniów do czytania książek, to co mógłby pan powiedzieć? Co lub kto może być dobrym motywatorem?

– Przede wszystkim zachęciłbym do testowania różnych gatunków. Jeśli komuś nie spodoba się horror, to niech sięgnie po literaturę obyczajową. Autorów jest sporo, książek jeszcze więcej. Każdy znajdzie coś, co mu przypadnie do gustu. Uczniowie powinni pamiętać o tym, że czytają dla siebie. Dzięki książkom rozwiną wyobraźnię, nauczą się nowych rzeczy, poszerzą horyzonty. To powinien być największy motywator. Kiedy czytamy, lepiej poznajemy siebie samych. Książki łączą ludzi. To zawsze ciekawy pomysł na rozmowę i wymianę zdań.

„Guruna” to przede wszystkim zapis pełnej przygód podróży. Pan również zwiedził wiele krajów. Czy trzeba dużo podróżować, by rzetelnie napisać tego typu powieść?

– Niekoniecznie trzeba dużo podróżować, ale to na pewno pomaga. Poznajemy nowe miejsca, kultury. Smakujemy nieznanych dotąd potraw. Widzimy zwierzęta, które wcześniej oglądaliśmy tylko w telewizji. To wszystko pobudza wyobraźnię. Czasami podczas wakacji dochodzi do pewnych zdarzeń, które potrafią być katalizatorem do napisania powieści. Tak właśnie było w moim przypadku. Gdyby nie wyjazd na Kefalonię w 2015 roku, „Guruna” nigdy by nie powstała.


POWIĄZANE ARTYKUŁY