W przeszłości – poza stoperem i lewym obrońcą – grałem już właściwie na każdej pozycji – mówi jeden z absolutnie nowych kadrowiczów Leo Beenhakkera.
Co prawda do osiągnięcia Macieja Gostomskiego – bramkarza Legii, który do kadry na tureckie zgrupowanie powołany został… bez jednego meczu w ektraklasie – mu daleko, ale i tak miniony rok przyniósł Szymonowi Pawłowskiemu zawrotne przyspieszenie w jego przygodzie z piłką. Jego ukoronowanie nastąpić może w najbliższą sobotę, jeśli „miedziowy” zawodnik zadebiutuje w spotkaniu z Bośnią i Hercegowiną. A przecież jeszcze rok temu o koszulce z „orzełkiem” mógł tylko marzyć, zakładając na co dzień trykot III-ligowe Mieszka Gniezno.
Może pan zdradzić przepis na tak błyskawiczną karierę?
Tak jak z książki kucharskiej? Proste: odrobina talentu, szczypta szczęścia, i ogrom pracy.
Cała tajemnica tkwi w tej szczypcie szczęścia?
Chyba tak. Moje polegało na tym, że trafiłem do Lubina pod skrzydła znakomitego trenera i w towarzystwo świetnych piłkarzy. Dzięki temu szczęściu minione miesiące były tak szalone.
Najbardziej pamiętny moment z tego okresu?
Debiut ligowy, potem mistrzostwo Polski, pierwsza bramka… Trudno w tej chwili coś wybrać, bo wszystkie te chwile były ważne i piękne.
Ale w tej beczce miodu jest i łyżka dziegciu, czyli nieudane eliminacje młodzieżówki…
Na pewno byliśmy zespołem słabszym od Hiszpanów i Rosjan. Szkoda, bo robiłem sobie spore nadzieje na dalszą grę w tej kategorii wiekowej.
Została tylko koszulka z „orzełkiem”?
No właśnie… nie została. Nie wolno nam było zatrzymać ich sobie.
No to trzeba przywieźć z Turcji!
Myślę, że jeśli zagram przeciwko Bośni, dostanę ten trykot na pamiątkę.
Nie denerwuje pana, że wasza wyprawa do Antalyi nazywana bywa wyjazdem kadry Orange Ekstraklasy, a nie reprezentacji Polski?
A niech sobie mówią, co chcą. To jest oficjalny mecz międzypaństwowy, takim pozostanie w kronikach.
Rozumiem, że powołanie było przyjemną niespodzianką?
Hm… W sumie byłem bardzo zadowolony z moich występów w rundzie jesiennej. I w lidze, i – mimo wszystko – w reprezentacji młodzieżowej. Wiadomość o tym, że jestem na „liście rezerwowej” na turecki wyjazd, dopadła mnie zresztą w trakcie wyprawy z „młodzieżówką” do Hiszpanii. Przez te kolejne tygodnie liczyłem po cichu na to, że zwolni się miejsce na „liście zasadniczej”. I w końcu tę szczęśliwą wiadomość przyniósł mi trener Rafał Ulatowski.
To też symboliczne. De facto za jego kadencji stał się pan pewniakiem w „miedziowej” ekipie…
Całą jesień miałem niezłą. Z 17 spotkań ligowych zaliczyłem 14, więc trudno mówić, że akurat u trenera Ulatowskiego miałem jakieś szczególne względy.
Obiecuje pan sobie coś szczególnego po tureckiej wyprawie?
Debiut reprezentacyjny i… zapisanie się w pamięci selekcjonera.
Zazwyczaj piłkarze mówią: „zagram tam, gdzie mi trener każe”. A pan ma swoją ulubioną pozycję na boisku?
Zdecydowanie z przodu. Może być jeszcze prawa pomoc – tak ustawiany byłem w młodzieżówce. Myślę, że wtedy mogę być najbardziej przydatny drużynie. Inna rzecz, że w przeszłości – poza stoperem i lewym obrońcą – grałem już właściwie na każdej pozycji. Na prawej stronie obrony, incydentalnie – w środku pola, czasem na lewej pomocy.
W debiucie będzie raźniej. Ma pan w ekipie kolegów klubowych: Grześka Bartczaka i Michała Golińskiego…
Zwłaszcza z tym pierwszym jesteśmy na siebie „skazani”. Ostatnio dzieliliśmy pokój i na młodzieżówce, i na zgrupowaniach Zagłębia. No ale przynajmniej wiem, czego się po nim spodziewać. Na boisku – bo dobrze się nam współpracuje na prawej stronie; i poza boiskiem też…
Rozmawiał Dariusz Leśnikowski
Więcej w "Sporcie"