„Pan T.” w Kulturze Dostępnej

50

Film „Pan T.” będzie można obejrzeć w najbliższej Kulturze Dostępnej w lubińskim kinie Helios.

Kultura Dostępna to projekt, dzięki któremu szerokie grono odbiorców może zapoznać się z polską sztuką filmową. Jednocześnie zniwelowana została jedna z głównych barier w dostępie do kina, jaką jest wysoka cena biletów. Wejściówki kosztują 10 zł.

Seanse odbywają się w każdy czwartek o godz. 13 oraz 18.

W najbliższy czwartek, 24 września będzie można obejrzeć film „Pan T.”, fabularyzowaną alternatywną opowieść, której pierwowzorem miał być Leopold Tyrman – polski pisarz i publicysta, z pochodzenia Amerykanin, popularyzator jazzu w Polsce.

Powstająca z powojennych ruin Warszawa roku 1953 to miejsce, w którym wszystko jest możliwe. Wszechobecna niepewność, donosy i kontrola oswajane są wódką i dobrym towarzystwem, w podziemiach kościoła daje się słyszeć jazz, a przypadkowe spotkanie w toalecie z I sekretarzem Bolesławem Bierutem może zakończyć się niespodziewaną nietrzeźwością. To wszystko zna z własnego doświadczenia niejaki Pan T. – uznany pisarz, który mieszka w hotelu dla literatów. Mężczyzna utrzymuje się z korepetycji dawanych pięknej maturzystce, z którą łączy go płomienny romans. Pewnego dnia do sąsiedniego mieszkania wprowadza się chłopak z prowincji, który marzy o karierze dziennikarza. Pan T. staje się dla niego mistrzem i nauczycielem. Życie głównego bohatera nabierze tempa, gdy władze zaczną podejrzewać go o niecne zamiary wysadzenia Pałacu Kultury i Nauki, ponętna uczennica zaszokuje go niespodziewanym wyznaniem, a Urząd Bezpieczeństwa zacznie śledzić każdy jego ruch. W tej rzeczywistości pełnej absurdów trudno będzie zachować powagę.

W kolejne czwartki wyświetlone zostaną filmy: „Legiony” (1 października), „Kult. Film” (8 października) oraz „Sala Samobójców. Hejter” (15 października).

Szczegóły na www.helios.pl.


Krytyk poleca, czyli recenzja Łukasza Maciejewskiego – filmoznawcy, krytyka filmowego i teatralnego

„Pan T.” ma kłopoty. Kłopoty ma nie tylko tytułowy bohater dzieła Marcina Krzyształowicza, ale także producenci i autorzy filmu. W recenzji rekomendującej „Pana T.” publiczności „Kultury Dostępnej w Kinach” nie będę jednak rozwijał wątku protestów spadkobiercy Leopolda Tyrmanda oskarżającego produkcję filmu o bezprawne używanie wizerunku ojca w filmie – od werdyktu są sądy i inne organizacje odpowiedzialne za prawa autorskie a nie dziennikarze. Ja chciałbym się skupić na samym obrazie. Oto opowieść o alternatywnej rzeczywistości której nie znajdziemy w oficjalnych podręcznikach historii. Akcja wysmakowanego plastycznie, czarno-białego filmu (zdjęcia Adama Bajerskiego) rozgrywa się w 1953 roku w Warszawie. Pamięć wojny jest jeszcze wszechobecna, stolica wciąż wydaje się gruzowiskiem, które jednak zaczyna się z wolna zmieniać. Upiory przeszłości, pamięć rozpaczy ustępują miejsca nowym pomysłom, konceptom, ideom. Niestety, żaden ustrój, socrealizm zwłaszcza, nie sprzyjał innowatorom, kolorowym ptakom, indywidualnościom wyłamującym się z przeciętnego zaszeregowania. A taki właśnie jest tytułowy Pan T. w introwertycznej kreacji dawno nieoglądanego w głównej roli Pawła Wilczaka. Pan T. to przybysz z innego świata, który musi zapłacić wysoką cenę za funkcjonowanie w rzeczywistości donosów, subwencjonowania wszelkich towarów i permanentnego picia czystej wódki, nie markowego francuskiego wina. W tę rzeczywistość reżyser filmu wprowadza jednak wizyjność dzieła samego Pana T., jego książek, utworów łagodzących sadyzm liryzmem, a liryzm – groteską. Świat twórczości Pana T. przenika do ponurej rzeczywistości kraju pod literą P. – oto początki jazzu, jazzu granego w kościelnych katakumbach, w tym świecie możliwe jest także spotkanie w toalecie z samym Bierutem, oskarżanie o zamiary wysadzenia Pałacu Kultury i Nauki w powietrze, ale i nieprawomyślny romans bezrobotnego literata z wrażliwą i seksowną maturzystką.

Osią dramaturgiczną filmu, w którym stalinowskie mroki rozświetla pączkujący, rozmnażający się, zakazany i piętnowany niczym jazz indywidualizm, jest osobliwa relacja między T. a prostym chłopcem zagranym fenomenalnie przez Sebastiana Stankiewicza marzącym o karierze dziennikarza, dla którego Pan T. staje się przyjacielem, guru, ale i adresatem donosów. Czasy były skomplikowane, ludzie słabi, a diagnoza społeczna nie nastrajała optymistycznie co do przyszłości. A jednak, dokładnie tak jak w filmie Marcina Krzyształowicza, ludzie rozbrajali żałość humorem, poezją, kolorowymi skarpetkami, dystansem do świata. Być może dzięki temu udało nam się przetrwać.

„Po co ta Polska zerka zawsze albo na lewo, albo na prawo, albo na wschód, albo na zachód, a nic sama nie chce wymyślić?” – pytał retorycznie Stanisław Dygat w wydanym w 1946 roku „Jeziorze Bodeńskim”. Być może właśnie nasza postawa niesmaku wobec opresyjnej rzeczywistości, tak precyzyjnie pokazana w „Panu T.”, była tym autorskim pomysłem? „Kwestia smaku” o której pisał Zbigniew Herbert grany w filmie przez Jacka Braciaka – zalążek wielkich ruchów społecznych, i w efekcie zmiany ustroju. Za „kwestię smaku” odpowiadali u nas poeci, outsiderzy, artyści i filozofowie. Pan T. i jemu podobni. Na pewno również dzięki nim, parę razy udało się zwyciężyć.


POWIĄZANE ARTYKUŁY