Oświadczenie trenera Czesława Michniewicza

165

Michniewicz.jpgW ostatnim czasie media opisywały różne wydarzenia z obozu KGHM Zagłębia Lubin. Niektóre faktycznie miały miejsce, ale były też i takie, które okazywały się zwykłą konfabulacją przedstawicieli prasy. Także dziś pojawiło się mnóstwo publikacji na temat klubu w którym pracuję, jak również dotyczących ściśle mojej osoby. Do wybranych kwestii w nich zawartych chciałbym się w tym miejscu odnieść.

Po pierwsze, chciałbym wrócić do naszego pojedynku z ŁKS Łódź w ostatniej kolejce Orange Ekstraklasy. Określę go mianem spotkania, w którym panowały „sufitowe emocje”. Wygraliśmy właściwie przegrany mecz, co wiązało się z ogromnym przypływem adrenaliny. Przede wszystkim chciałbym przeprosić za gest, jaki uczyniłem po strzeleniu przez mój zespół zwycięskiej bramki. Nie chciałem w ten sposób obrazić nikogo z drużyny rywali, nie był to również odwet w moim wykonaniu na tych fanach, którzy zdegustowani naszą grą, gwizdali na zawodników Zagłębia.

Nie obrażałem także robotników modernizujących nasz obiekt, gdyż i taka idiotyczna interpretacja mojego zachowania pojawiła się w mediach. Ten gest nie był wymierzony w nikogo, a jeśli już w kogoś uderzył, to wyłącznie we mnie. Jest mi przykro, że tak postąpiłem. Zdaję sobie sprawę, że jako trener Mistrza Polski powinienem zachować się tak, jak na mistrza przystało. Na swoje usprawiedliwienie dodam, że nawet najlepsi szkoleniowcy nie zawsze potrafili zapanować nad swoimi emocjami.

Mam w pamięci konferencję prasową z udziałem trenera Giovanniego Trapattoniego, w czasach gdy Włoch pracował w równie słynnym Bayernie Monachium. Nawet takiemu szkoleniowcowi „zagrzała się głowa”, gdy przeciągał nazwisko Thomasa Strunza w taki sposób, że powstawało słowo określające ludzkie odchody. A całkiem niedawno mieliśmy także do czynienia z sytuacją, gdy po meczu włoskiej Serie A jeden szkoleniowiec wymierzył kopniaka drugiemu.

Także i na naszych boiskach doszło niegdyś do zdarzenia, gdy jeden szkoleniowiec uderzył głową drugiego. Posiłkuję się tymi przykładami po to, by pokazać, że nam, trenerom, podobnie jak każdemu człowiekowi, nic co ludzkie nie jest obce. Zdaję sobie jednak sprawę z tego, że zachowałem się nietaktownie i obiecuję wyciągnięć wnioski na przyszłość.

Chciałbym także odnieść się do moich kontaktów z Prezesem Robertem Pietryszynem. Albowiem sugerując się konkluzjom płynącym z różnych publikacji, można by odnieść wrażenie, że większość mojej pracy w Lubinie upływa na potyczkach, nie tylko słownych, z Panem Prezesem. A wcale tak nie jest. Prezes miał prawo być rozeźlony ostatnimi naszymi wynikami, ponieważ jesteśmy Mistrzami Polski, ale do formy z ubiegłej wiosny jest nam jeszcze daleko. Normalną koleją rzeczy jest także to, że jeśli drużynie ciągle nie idzie, to często w takim wypadku spada głowa szkoleniowca.

Nie jest jednak tak, że Prezes ciągle straszy mnie gilotyną lub wymusza, bym złożył dymisję. Pan Pietryszyn, a także Przewodniczący Rady Nadzorczej Mariusz Bober wyraża za to poparcie dla mojej osoby. Często w naszym gronie prowadzimy konstruktywne rozmowy, które odbywają się zarówno w przypadku niepowodzeń, jak i po takim meczu, jak ten z ŁKS-em. Pamiętajmy, że Prezes nie zatrudniał mnie dlatego, że jestem jego przyjacielem, ani ja nie przyszedłem do Zagłębia po znajomości.

Jesteśmy profesjonalistami pracującymi w zawodowym klubie. Przede wszystkim łączy nas wspólny cel, do którego wzajemnie dążymy. Chcę także dodać, że nigdy, ani od Roberta Pietryszyna, ani także od Mariusza Bobera nie otrzymałem karteczki z wypisanej na niej składem na mecz, za co serdecznie obu Panów szanuję. Mam bowiem ten komfort pracy, że o formie i wynikach drużyny decyduję sam, działając w porozumieniu z moimi asystentami. I podobnie jest w przypadku transferów. Prezes ma prawo do wyrażania swojej opinii na temat Tomasza Frankowskiego, jakkolwiek w klubie za czasów mojej pracy zawsze było tak, że o przydatności danego zawodnika do drużyny decydowałem wyłącznie ja. Nikt mi niczego nie narzucał. Tymczasem wyrwane z kontekstu wypowiedzi moje, czy Prezesa Pietryszyna mogą świadczyć o czymś innym, przedstawiać fałszywy obraz sytuacji.

Z mediów możemy również dowiedzieć się, iż otrzymałem ofertę pracy ze Steauy Bukareszt. To prawda, pojawiły się sygnały z tego kraju i to miłe, że ktoś docenia mnie jako szkoleniowca. Ja jednak priorytetowo traktuję pracę na rzecz Zagłębia Lubin, ponieważ tutaj mam obowiązujący kontrakt. Jednakże nie tylko umowa decyduje o tym, że chcę zostać w Lubinie. Wspólnie z Radą Nadzorczą, Prezesem oraz Dyrektorem Sportowym Jakubem Jaroszem nakreśliliśmy wizję budowy wielkiego zespołu, którą to konsekwentnie i na kilku płaszczyznach realizujemy.

Wzmacniamy drużynę, po to, by była jeszcze silniejsza. Unowocześniamy zaplecze sportowe oraz stadion, gdyż chcemy, by nasze spotkania oglądała w komfortowych warunkach jeszcze większa liczba widzów. Dbamy o szkolenie młodzieży, gdyż marzy nam się, by już niebawem o sile Zagłębia stanowili także jego wychowankowie. To wszystko sprawia, że marzeniem, a także wciąż wyzwaniem jest dla mnie praca na rzecz Mistrza Polski. Chcę osiągać z tym klubem dalsze sukcesy i tylko to mnie w tej chwili interesuje.

Oświadczenie, które Państwo czytacie, nie zostało napisane dlatego, by wylać swoje żale, czy też pokajać się za niewłaściwe wypowiedzi lub zachowania. Chciałbym, aby każdy kibic polskiej piłki wiedział, że Zagłębie nie jest klubem, w którym Prezes robi trenerowi na złość, lub mu ubliża, ten zaś rewanżuje się jemu pięknym za nadobne. Może komuś zrobi się z tego powodu przykro, lecz jesteśmy klubem opierającym się na profesjonalnych wzorcach, który chce pokazać, że także w Polsce można stworzyć liczący się w Europie ośrodek sportowy.

Z poważaniem,
Czesław Michniewicz

Treść oświadczenia: http://www.zaglebie-lubin.pl/www/index.php?id=art&nr=2659

Źródło: WW/KGHM Zagłębie Lubin
Foto: Tomasz Folta


POWIĄZANE ARTYKUŁY