Prezes nie musiał przedstawiać celu, ponieważ od momentu jak Zagłębie rozpoczęło rozgrywki w tej pierwszej lidze, to absolutnie zdawałem sobie sprawę, że gra w tej lidze za karę i z pewnością ambicją wielu zawodników grających w tej drużynie jest, aby w niej grać tylko rok. – mówi nowy trener KGHM Zagłębia Lubin, Orest Lenczyk.
Co Pan robił, odkąd rozstał się z GKS-em Bełchatów?
– Mam ważny do końca sezonu kontrakt w Bełchatowie. Ponieważ jak na polskie warunki sprawa jest dość kuriozalna, postanowiłem nie korzystać z propozycji, które w międzyczasie otrzymałem. Z jednej strony biorąc pod uwagę to, że nie jestem trenerem z kapelusza. Jeżeli ktoś zapomina, że ten sport, ta dyscyplina jest konfrontacją dwóch zespołów, z których każdy ma jednakowy cel – wygrać. A mecz, jak to mawiał Kazimierz Górski, wygrać, przegrać albo zremisować. I jako trener wiem o tym, że można przegrać, że trzeba umieć przegrywać, ale przy tym wyciągać takie wnioski piłkarskie z gry zespołu, żeby umieć z trudnej sytuacji z twarzą. Odszedłszy z Bełchatowa zostawiłem tam zawodników dobrze przygotowanych, czego dowodem były kolejne mecze w wykonaniu tego zespołu. Nie ściągnięto tam trenera z najlepszej ligi zachodniej, tylko zostali Ci trenerzy, którzy byli ze mną. To jest dla mnie dowodem na to, że swoje zadanie spełniałem najlepiej jak potrafiłem. Wynik meczu zależy wyłącznie od liczby zdobytych bramek, a jak zabraknie tych bramek, to meczu się nie wygrywa. Widzę pewną analogię w stosunku do Zagłębia. Micanski, który strzelał bramki, przestał to robić, a nie ma innego kolegi, który by to robił. W rozmowie z panem prezesem dałem do zrozumienia, że czasem trzeba zamiast kupić dziesięciu przeciętnych piłkarzy kupić dwóch, którzy będą decydować o wyniku meczu.
Czytałem, że po rozstaniu z Bełchatowem mógł się Pan przynajmniej częściej widywać wnukiem.
– A z trzema wnukami! Jak się ma dzieci, to człowiek w pewnym momencie wie, że z nich już nic lepszego nie będzie. A z wnukami sprawa wygląda tak, że zawsze jest szansa.
Zagłębie Lubin znajduje się obecnie w trudnym momencie ligowej wiosny. Prezes Paweł Jeż, argumentując wybór Pana osoby na nowego trenera Zagłębia Lubin powiedział, że wielokrotnie przejmował Pan różne zespoły w różnych momentach. Dlaczego zdecydował się Pan przyjąć propozycję lubińskiego klubu?
– Nigdy nie przejmowałem drużyn w dobrych momentach. Pewnie wpisane jest to w mój życiorys, że biorą mnie tam, gdzie się pali. A strażakiem nie jestem , bo strażaków już trochę zebrano we Wrocławiu…
A co Pana przekonała, żeby przyjść tutaj i prowadzić ten zespół?
– Jestem zakochany we Wrocławiu, a stąd jest do tego miasta blisko. Studiowałem we Wrocławiu, ożeniłem się we Wrocławiu, urodziły mi się dzieci we Wrocławiu i zostawiłem mnóstwo przyjaciół we Wrocławiu.
W tym mieście grał Pan również w piłkę…(w Ślęzie Wrocław – przyp. red.)
– Ee…Kopałem, a nie grałem.
Na razie opinie kibiców po Pana zatrudnieniu są bardzo pozytywne.
– A gdzie oni są?
Kibice wypisują je na forach internetowych.
– Kurczę…Szkoda, że nie czytam. Pewnie już jakieś paszkwile piszą…
Nie, nie. Wręcz przeciwnie.
– Tak? Buzi mi jednak nie dadzą… Ale oni wiedzą, że to trzeba Turków pokonać? Myślałem, że to Sobieski miał zrobić, a tymczasem mnie tego przyszło dokonać…
Czy to najtrudniejsze wyzwanie w pańskiej trenerskiej karierze?
– (chwila ciszy). Nie myślałem o tym. Pamiętam jednak, że kiedyś przez kilka miesięcy pracowałem w pewnym drugoligowym klubie i powiedziałem sobie, że w życiu nie będę pracował w drugiej lidze. Powiedziałem sobie, że mogę nawet nie pracować pięć lat, ale nigdy nie wrócę do drugiej ligi. A wzięło się to z tego, że po czterech treningach przyszedł do mnie kierownik drużyny i powiedział, że trzeba oddać punkty tam, gdzie jedziemy, bo oni nam oddali w zeszłych rozgrywkach. Mogę tylko żałować, że w tym momencie nie pożegnałem się z tym klubem. Jakim? A chce mnie Pan wysłać do Wrocławia?
Zdecydowanie wolałbym, żeby Pan został tutaj. Panie trenerze, chciałbym przytoczyć pańskie słowa wypowiedziane niegdyś na łamach „Sportu”…
– A w którym roku? Tysiąc dziewięćset którym?
Miałem na myśli styczeń 2008.
– A… styczeń 2008. Możliwe.
Chciałbym, żeby Pan w ogóle ustosunkował się, czy rzeczywiście te słowa wypowiedział. „Wszystkim działaczom, z którymi miałem okazję współpracować, brakuję cierpliwości. Wynik sportowy nie rodzi się w ciągu miesiąca, czy dwóch”. A przecież w Lubinie ten wynik sportowy musi się urodzić w tym właśnie okresie.
– Mogę odpowiedzieć na to pytanie w ten sposób, że jest to, tak jak określiłem, wyzwanie. Widzew, czy Korona też mają jeszcze ciężkie mecze. Żeby to optymistycznie zakończyć powiem, że wszystko jest możliwe. Mamy zadanie do wykonania i zrobimy wszystko, aby ta najgorsza możliwość dla Lubina nie została spełniona.
.
Na jak długo związał się Pan z Lubinem?
– Zdecydowałem się na pracę w Zagłębiu jak to się mówi „na czas nieokreślony’. Zostało to przyjęte zarówno przeze mnie, jak i kierownictwo klubu.
Cel, jaki przed Panem postawiono jest pewnie jeden. Awans.
– Prezes nie musiał przedstawiać celu, ponieważ od momentu jak Zagłębie rozpoczęło rozgrywki w tej pierwszej lidze, to absolutnie zdawałem sobie sprawę, że gra w tej lidze za karę i z pewnością ambicją wielu zawodników grających w tej drużynie jest, aby w niej grać tylko rok. Jestem przekonany, że wielu z nich zdecydowało się pozostać w zespole nie tylko dlatego, że jest to klub stabilny, ale również dlatego, że zostawili już tutaj trochę serca w poprzednich sezonach. To dobrze, bo gwarantuje to pewną stabilizację. A są to zawodnicy na tyle kluczowi i znani, że z pewnością w dalszym ciągu decydują o jakości tego zespołu.
Nie będzie miał Pan asystentów?
– Ja mówię o tym, co miało miejsce dziś. Jestem trenerem, który bardzo lubi mieć współpracowników mądrzejszych od siebie. Jest to bardzo ważne, ponieważ są to partnerzy, są to ludzie na których można polegać. Bo klocki czy chorągiewki na treningu to sam sobie będę nosił.
Można się spodziewać, że kogoś zaprosi Pan do współpracy?
– Z mojej strony jest to absolutnie brane pod uwagę.
Obserwował Pan Zagłębie w ostatnich miesiącach?
– Czytałem, oglądałem mało, choć mam kasety do przeglądnięcia jeszcze dziś i jutro. Ponieważ skład jest w miarę stabilny, jedna lub dwie pozycje są wymieniane, to nie ma aż takiego problemu. Powiem może inaczej. Mam nadzieję, że nie zaszkodzę zespołowi, a po dwóch, trzech meczach będę z pewnością mądrzejszy.
Bardzo Pana martwią kontuzje w obozie Zagłębia?
– Uważam, że jest to z pewnością duży problem dla klubu. Z pewnością dlatego, że nie ma tutaj kadry dwudziestu dwóch zawodników o na tyle wyrównanych umiejętnościach, żeby się martwili, czy będą grali w najbliższym meczu. Jestem przekonany, że kontuzje, jeżeli nie wynikają z urazu dokonanego przez przeciwnika, to z pewnością wynikają z treningu. A jeżeli wynikają z indywidualnych predyspozycji, czy podatności na kontuzje, to można zadać pytanie, co taki zawodnik robi w klubie? Jak się kupuje konia, to się jemu zagląda w zęby. Z piłkarzem trzeba zrobić podobnie. Trzeba by wziąć pod uwagę statystykę. Policzyć ile rozegrał meczów, ile miał kontuzji, jakie to były urazy? Czy to były ciągle kontuzje mięśnia dwugłowego, czy może kolan? To wszystko nie leży wyłącznie w rękach trenera, bo on jest tym, które podczas treningu aplikuje obciążenia, ale także sztabu medycznego, który powinien być kompetentny od strony sportowej. Bo nie może być tak, że piłkarz jest zdrowy, bo jest zdrowym człowiekiem. To musi być zdrowy sportowiec, czyli osoba narażona również na obciążenia, które mają wpływ na uzyskanie dobrej formy.
W Lubinie dość dobrze pracuje się z młodzieżą…
– … również to był jeden z punktów, który brałem pod uwagę przy podejmowaniu decyzji. Jestem przekonany, że minęły czasy, w których trzydzieści lat temu dziewięćdziesiąt procent piłkarzy Wisły było z Krakowa, a w tych dziewięćdziesięciu procentach siedemdziesiąt procent stanowili wychowankowie. Przyszły jednak takie czasy, że liczą się umiejętności. Pewnie również pieniądz, bo łatwiej jest kupić piłkarzy niż go wychować. Statystyka mówi, że na stu zawodników podejmujących treningi w trampkarzach jeden ma szansę trafić do pierwszej ligi. To już dawno zrozumieli ci, co chcą grać na najwyższym poziomie. A przykładem tego jest fakt, że wielu mężczyzn urodzonych w Afryce ma takie cechy wrodzone, które nie jest w stanie wykształcić poprzez trening piłkarz urodzony w Europie. Popatrzmy choćby na reprezentację Francji. Trzeba by się zastanowić, czy jest to reprezentacja Francji, czy Zimbabwe. To, że jest tu dużo młodzieży absolutnie postrzegam jako plus. Ponieważ przyjechałem dziś do Lubina nie wiedząc jeszcze, że będę tutaj trenerem, zostanę tutaj w niedzielę na meczu drugiej drużyny również po to, żeby oglądnąć te zaplecze.
Wysłuchał: WW/Zagłębie Lubin SA
Fot. Zagłębie Lubin
Informacja Prasowa Zagłębie Lubin SA
LL