LUBIN. Sklepy liczą straty. Policjanci szukają żartownisia, który wczoraj poinformował o ładunku wybuchowym w lubińskiej galerii. A ludzie, którzy akurat robili zakupy, gdy zarządzono ewakuację, jeszcze dziś wspominają ze zdenerwowaniem, jak czekali na chłodzie i deszczu, aby odebrać samochód z galeriowego parkingu.
Zaangażowano 15 lubińskich policjantów i dwóch z zewnątrz, do tego dwa psy. Ile to będzie kosztować, na razie nie wiadomo. – Dopiero w trakcie postępowania będą szacowane koszty. Teraz trudno to stwierdzić – mówi starszy aspirant Jan Pociecha, rzecznik lubińskiej policji.
Wczorajsza akcja i przestój w galerii sporo kosztować też będzie najemców sklepów. Już liczą straty.
Przed godziną 18 włączył się alarm i poinformowano klientów, żeby opuścili teren galerii. – Wszyscy wyszli spokojnie, najbardziej panikowali ochroniarze – mówi pracownik jednego ze sklepów z Galerii Arena Cuprum.
Klienci usłyszeli, że to alarm pożarowy. – Myślałyśmy z początku, że to próbny alarm, ale podeszli do nas policjanci i powiedzieli, że to nie żarty i musimy wyjść – mówią dwie młode lubinianki, które przez godzinę stały pod drzwiami, z nadzieją, że wkrótce otworzą sklepy i jeszcze będą mogły zrobić zakupy.
W gorszej sytuacji byli ci, którzy do Galerii Arena Cuprum przyjechali spoza Lubina. – Jesteśmy z Głogowa. Samochód został na parkingu. Czekamy, może uda nam się go odzyskać – mówi para młodych głogowian, którzy jeszcze przed godziną 23 stali pod sklepem. – Jeśli z tą bombą to żart, to bardzo głupi – dodają. – Najgorsze, że nikt nic nie wie. Rano musimy iść do pracy. Chyba zadzwonimy po kogoś z rodziny, żeby po nas przyjechał.
Na parkingu został uwięziony między innymi samochód burmistrza Polkowic, Wiesława Wabika. Można go było zobaczyć jak krąży wśród ludzi czekających pod galerią jeszcze późnym wieczorem.
Pod rotundą przez wiele godzin czatowali też pracownicy sklepów. Choć ochroniarze powiedzieli im, że mogą iść do domów, że do pracy z pewnością dziś nie wrócą, to nie chcieli zostawiać tak pieniędzy w kasach, wielu miało też swoje rzeczy w sklepach.
– Musimy zamknąć dzień, nie chcę odchodzić – mówi pracownica jednego z galeriowych sklepów. – Poza tym zostawiłam torebkę z kluczami. Nie mam jak się dostać do domu.
Policyjna akcja w rotundzie trwała sześć godzin. Dopiero w nocy przyjechali funkcjonariusze z psami i przeszukali piętro po piętrze. Bomby nie znaleziono. Teraz trwają poszukiwania żartownisia, który wszczął alarm, powiadamiając o ładunku wybuchowym.
Za takie żarty może dostać trzy miesiące aresztu, grzywnę, albo karę ograniczenia wolności.