Jak wynika z wyroku warszawskiego sądu, urzędnikom nie przysługuje ochrona przed naruszeniem dóbr osobistych, na przykład czci czy dobrego imienia. Tymczasem zarząd lubińskiego powiatu, całe starostwo, jego rzecznik, a w końcu nawet konwent dolnośląskich powiatów nieustannie wskazują na naruszanie ich dóbr.
W nieskończoność można by mnożyć przykłady, kiedy przedstawiciele tego urzędu czują się urażeni krytyką. Ale – jak podaje „Rzeczypospolita” – w warszawskim sądzie zakończyła się właśnie sprawa, którą jednej z mieszkanek okolicznych Łomianek wytoczył powiat warszawski.
W pismach kierowanych do starostwa, kobieta nazwała decyzję jego pracowników cynicznym potwierdzeniem fałszerstw i matactw. Pozwana wskazywała nie tylko na niekompetencję i uchybienia wewnątrz jednego z wydziałów, ale pisała też o matactwach przy odnawianiu wpisów oraz fałszowaniu dokumentów przez urzędników.
Powiat uznał, że Józefa B.K. naruszyła jego dobra osobiste. Sprawa znalazła się na wokandzie Sądu Najwyższego, który uznał, że osoba prawna – jako tzw. twór prawny – nie może cierpieć. – To jest koszt działania urzędu. Musi liczyć się z taką reakcją obywateli. To, że powiat ma osobowość prawną – tłumaczył sędzia – nie oznacza, że może na podstawie art. 24 k.c. korzystać z ochrony dóbr osobistych.
Czy taki wyrok sądu będzie miał jakiekolwiek odniesienie do spraw lubińskiego starostwa, które przyjęło taktykę wytaczania procesów za jawną krytykę? To się dopiero okaże. Przypomnijmy, że przed lubińskim sądem trwa już proces przeciwko prezydentowi miasta, Robertowi Raczyńskiemu. Powiat poczuł się bowiem urażony nazwaniem go przez włodarza „nierobami”.
Starosta wytoczył też proces rzecznikowi prezydenta, który skrytykował działania władz powiatowych. Ostatnio urażony poczuł się też rzecznik tego urzędu Krzysztof Olszowiak, który przez jednego z internautów został nazwany „wiecznym nierobem”. Olszowiak domaga się od policji IP komputera internauty, który ośmielił się go skrytykować.
Mariola Samoticha