Miłość, która nie rdzewieje

3864

Niektóre już z daleka przykuwają wzrok błyszczącą karoserią i chromowanymi zderzakami. Inne, z pozoru tylko mniej ciekawe, kryją w sobie tajemnicze przełączniki, dźwignie i schowki. Co odważniejsi proszą właścicieli o zgodę i na chwilę przenoszą się w przeszłość za kierownicą oldtimera. Do lubińskiego parku Leśnego przyjechali dziś kolekcjonerzy samochodów z duszą, by pochwalić się swoimi skarbami.

Tomasz Maćków i jego warszawa z 1968 r.

Samochody, motocykle, a nawet jeden śmigłowiec – to wszystko można było podziwiać podczas 3 Lubińskiego Zlotu Pojazdów Zabytkowych. Okazało się, że miłością do oldtimerów zaraziło się wielu mieszkańców naszego miasta i okolic.

– To jest volkswagen karmann ghia z 1970 roku. Kupiony w totalnej ruinie, pięć lat zajęło przywracanie go do formy. I od piętnastu lat jeździ po naszych, polskich drogach – opowiada Krzysztof Andrzejewski, niegdyś lubinianin, który dziś na zlot przyjechał z ekipą Retro Moto Rawicz. – Znalazłem go już w Polsce, ktoś go sprowadził i nawet zaczął odrestaurowywać, ale zabrakło sił i środków. Przejąłem ten projekt, bo na takie auto polowałem od dawna. Są coraz rzadsze i w tej chwili można je ściągnąć w zasadzie już tylko ze Stanów Zjednoczonych.

Krzysztof Andrzejewski z klubu Retro Moto Rawicz

Jak z każdą pasją, zaczyna się od jednego motocykla lub samochodu, a potem…

– Miał być jedyny, a dziś mam jeszcze jednego volkswagena w wersji kamperowej, koledzy namówili mnie na motocykl i do tego kupiłem motorower dla córki – wylicza Krzysztof. – Czy to drogie hobby? Tego nikt pani wprost nie powie. Żony potem słuchają, czytają… Nie wolno się przyznawać – śmieje się kolekcjoner.

Spory o stary samochód toczyły się też w domu Józefa Maćkowa, który na zlot miał wyjątkowo blisko, bo z lubińskiego Przylesia. O swoją zabytkową warszawę z 1968 r. dba razem z synem, Tomaszem. – Mam ją już trzydzieści lat, jeździł nią mój ojciec. Kiedy syn dorósł, zabraliśmy się za odbudowę. Była w opłakanym stanie, opuszczona. Najpierw zrobiliśmy tak, żeby się trzymała kupy, a potem zaczęło się udoskonalanie. Niekończąca się robota… Dobrze, że dzisiaj mamy Internet, łatwiej części znaleźć – mówi Józef.

Niektórzy entuzjaści historii motoryzacji przykładają wagę nie tylko do pojazdów, ale i osobistej stylizacji. Teresa i Jarosław Tyczyńscy z Siedlec koło Lubina ze swoim dużym fiatem w wersji pick-up zadebiutowali na zeszłorocznym zlocie. W tym roku przystawało koło nich wielu zwiedzających, których uwagę przyciągały nie tylko auto i siedząca na nim modelka, ale też… skrzynka klasycznej, butelkowanej oranżady.

– To naprawdę dobra zabawa. Czasem wyjeżdżamy na niedzielną przejażdżkę i miło jest, gdy ludzie robią nam zdjęcia. Ja się wtedy czuję trochę jak staruszka, jakbym naprawdę przeniosła się w czasie – żartuje Teresa. Obok niej na pace samochodu leżą dorodne dynie z przydomowego ogrodu. A hobby, które ich angażuje coraz bardziej, jest dowodem na to, że nie ma tego złego, co by nie wyszło na dobre. Odnawianiem poczciwego fiata Jarosław zajął się po wypadku, któremu uległ w kopalni. To, co najpierw było częścią rehabilitacji, dziś jest już stylem życia.


POWIĄZANE ARTYKUŁY