LUBIN. Tłum paraliżuje niesamowity huk, kiedy trumna z nieboszczykiem przewraca się dnem do góry i uchyla się jej wieko. Przerażeni ludzie, w tym grabarze, zaczynają w popłochu uciekać z cmentarza. Zresztą namawiają ich do tego obecni na uroczystości księża, by nie robić paniki, dodatkowej sensacji. Afera i tak wychodzi na jaw, bo wieści rozchodzą się lotem błyskawicy.
Rodzina i przyjaciele zmarłego są zbulwersowani skandalicznym pochówkiem, za który odpowiada lubiński zakład pogrzebowy.
Na pogrzebie w podprochowickiej Golance Dolnej jest około trzystu osób, w tym jedenastu księży. – Wiarygodnych świadków więc nie brakuje – mówi roztrzęsiona Ewelina Koziarska, córka zmarłego. Kobieta pojawia się w naszej redakcji, by opowiedzieć o niewiarygodnych praktykach, stosowanych przez właścicieli lubińskiego zakładu.
Jej tato umiera nagle w rodzinnym domu w Golance Dolnej. W sobotę, 12 lutego 2011 roku. Przybyły na miejsce lekarz stwierdza zgon 56-letniego mężczyzny. Ciało zmarłego zostaje przewiezione do lubińskiej kostnicy.
Zrozpaczona rodzina podejmuje decyzję, że bliski zostanie pochowany w grobowcu na miejscowym cmentarzu parafialnym. Jeszcze tego samego dnia rozpoczyna poszukiwania firmy pogrzebowej, która w trzy dni będzie w stanie wybudować murowany grób.
Krewni dzwonią po różnych zakładach, ale żaden nie chce się podjąć zadania. Jedynie właściciel lubińskiej firmy przyjmuje zlecenie, ale pod warunkiem, że zajmie się całością przygotowań do pogrzebu. Rodzina przystaje na ten warunek.
Strony umawiają się, że koszty związane z pogrzebaniem zmarłego nie przekroczą 6400 zł, czyli zamkną się w kwocie ówczesnego zasiłku pogrzebowego. Rodzina kompletuje żałobną odzież, w której chce pochować zmarłego. Przygotowuje też charakterystyczną książeczkę do nabożeństwa i pamiątkowy różaniec – przedmioty, do których nieżyjący miał szczególny sentyment.
Wiedząc o wyjątkowo podmokłym terenie cmentarza, bliscy zmarłego na własną rękę wynajmują koparkę, która przygotowuje wykop pod grobowiec. Jego budowę ma dokończyć firma. Pogrzeb zaplanowany jest na wtorkowe wczesne popołudnie.
Rodzina zaczyna być jednak pełna obaw, bo nie może się doczekać na dębową trumnę dla bliskiego. Właściciel zakładu pogrzebowego przekonuje, że jest już gotowa, ale czeka u stolarza aż wyschnie lakier. Międzyczasie podnosi też jej cenę.
Zdenerwowani opieszałością i zmianą warunków umowy bliscy grożą, że zrezygnują z usług firmy. Wówczas właścicielka zakładu uprzedza, że jeśli natychmiast nie otrzyma zapłaty za wykonane dotąd prace, to nie wyda rodzinie ciała zmarłego. Strony dochodzą do porozumienia i już nikt nie grozi zerwaniem umowy.
Wcześniej przedstawiciel firmy zapewnia, że w Lubinie dysponuje miejscem w prosektorium, gdzie pracownicy zakładu przygotowują ciała zmarłych do pochówku. Nie wiedzieć dlaczego, zwłoki zmarłego jadą jednak do Legnicy.
– W dniu pogrzebu od grabarzy słyszymy, że w Legnicy nie mają za co zrobić tacie pośmiertnej toalety, bo brakuje pieniędzy. Patrzymy na trumnę, w której mamy pochować ojca, ale zamiast położyć go do dębowej, na siłę upchali ciało w maleńką trumienkę z sosny. Tłumaczą, że tylko taka tam stała, innej nie było, więc na pewno się nie pomylili – relacjonuje Ewelina Koziarska.
Rodzina wpada w szał. Kobiety zaczynają lamentować i płakać. Mężczyzna był dużej postury i zwłoki nie mieszczą się w sosnowej trumnie. Ostatecznie zapada decyzja o zakupie innej, dębowej trumny – od konkurencyjnego zakładu pogrzebowego.
– Tato był zbyt ciężki i gdybyśmy chowali go w tym, w czym dał zakład, dno trumny odpadłoby samo i byłby jeszcze większy skandal – mówi córka zmarłego. – Wtedy jeszcze nie wiemy, że mimo wszystko pogrzeb i tak skończy się wielką awanturą – dodaje.
Kiedy bliscy dokładnie przyglądają się zmarłemu, okazuje się, że jest ubrany we właściwy garnitur, bo… reszta garderoby jest nie dość, że używana, to do tego na pewno cudza. Rodzina podejrzewa, że w zakładzie pomylono reklamówki. Przy zmarłym nie ma też należących do niego książeczki do nabożeństwa i różańca.
– Po kolejnej awanturze znajdują się taty ubrania i reszta przedmiotów. Nie odszukano tylko butów, więc mama ze szwagrem zakładają ojcu nowo zakupione obuwie już w kościele, tuż przed rozpoczęciem uroczystości – wspominają bliscy.
Po uroczystości w kościele grabarze nie są w stanie unieść trumny z ciałem. Z pomocą przychodzą bliscy zmarłego, którzy na własnych ramionach prowadzą go w ostatnią drogę. Trumnę układają na specjalnej windzie, która ma powoli opuścić ją w głąb grobowca.
– Nagle patrzymy i nie dowierzamy własnym oczom! – opisują roztrzęsieni bliscy. – Trumna zrywa się ze stalowych lin i z ogromnym łoskotem spada w dół. Widzimy, jak obraca się wiekiem, które częściowo zostaje otwarte. Dostrzegamy, jak ze środka wypada książeczka. Nawet księża nie są w stanie opanować emocji. Mama osuwa się na sąsiedni nagrobek, bratowa w zaawansowanej ciąży mdleje ledwo trzymając się na nogach, a znajomi i sąsiedzi co sił w nogach uciekają w panice porzucając po drodze kwiaty, wieńce i lampiony – opisują makabryczny obraz.
Licznie zgromadzeni duchowni stoją oniemiali. Firmowi grabarze znikają wraz z przerażonym tłumem. Nad grobem pozostają mężczyźni z rodziny. To oni wydobywają na wpół otwartą trumnę i bez świadków ostatecznie żegnają zmarłego.
Po skandalu rodzina liczy na jakiekolwiek tłumaczenia, przeprosiny. Właściciele firmy kasują 7 tys. zł i nie mają sobie nic do zarzucenia. W odpowiedzi informują zdruzgotaną rodzinę, że właśnie składają przeciwko niej donos na policję. Koziarscy nie są dłużni i również idą na komendę, ale mundurowi tłumaczą, że to sprawa dla sądu cywilnego.
Właścicielka firmy przebywa za granicą. Początkowo nie znajduje dla nas czasu, ale ostatecznie przystaje na prośbę i kontaktuje się z redakcją. Podczas rozmowy telefonicznej – na wieść, że sprawa dotyczy pogrzebu w Golance – denerwuje się i całą winą za zajście obciąża rodzinę zmarłego.
– Teraz bardzo żałuję, że wycofałam oskarżenie z policji – mówi właścicielka firmy i wyjaśnia, że jeden z członków rodziny zmarłego miał grozić jej pracownikowi. – Macie błędne informacje, bo ta rodzina niezbyt ładnie się zachowała i to ona zawiniła. Ci ludzie gdzieś szukają afery, a to my jesteśmy tu stroną poszkodowaną – twierdzi i przestrzega, że jeśli bliscy zmarłego będą publicznie oczerniać jej firmę, wystąpi przeciwko nim na drogę sądową w procesie cywilnym.
Tymczasem rodzina zmarłego twierdzi, że już ma pełnomocnika, który będzie ją reprezentował w procesie przeciwko lubińskiej firmie pogrzebowej.