– Dziękuję lubinianom, którzy tak licznie przyszli na błonia i współpracownikom – mówi Małgorzata Życzkowska-Czesak, dyrektor Miejskiego Impresariatu Kultury, podsumowując tegoroczne obchody Dni Lubina. – Szacujemy, że na koncertach bawiła się co najmniej połowa mieszkańców miasta.
W tym roku Lubin świętował przez trzy dni. Zaczęło się od piątkowych koncertów dla młodzieży, kończących rok szkolny. Organizatorzy zadbali jednak o mieszankę stylów, dzięki czemu dobrze bawili się zarówno starsi, jak i najmłodsi lubinianie.
– Imprezę zdecydowanie można uznać za udaną – podsumowuje dyrektor Życzkowska-Czesak. – Co prawda aura nie dopisała w ostatni dzień, ale grupa Rivendell zachwyciła wszystkich grą na bębnach, jeżdżąc w sobotę po całym mieście na naczepie tira. Dzięki temu rozgoniono większość chmur.
Na szczęście obyło się bez nieprzewidzianych sytuacji.
– W ostatni dzień plany pokrzyżował nam tylko deszcz, ale myślę, że to ile ludzi przyszło na Myslovitz z parasolkami, świadczy tylko o tym, że wybór zespołu był trafny. Przyznam szczerze, że sama się zdziwiłam, że w tak fatalną pogodę było tyle ludzi – dodaje organizatorka.
Nic nie pobiło jednak frekwencji podczas koncertu Boys.
– Publiczność na Boysach liczebnie pobiła rekord świata, podobnie jak w zeszłym roku na Stachurskim. Nie ma co ukrywać, że disco polo jest takim rodzajem muzyki na jaki w lubińskim społeczeństwie jest zapotrzebowanie – przyznaje Małgorzata Życzkowska-Czesak.
Na koncerty przyjechało też wielu mieszkańców okolicznych miast. Dyrektor MIK-u odebrała na przykład telefon od jednej z mieszkanek Głogowa, która pytała czy organizatorzy zaplanowali bezpłatny powrót po zakończonych występach. Nie zabrakło też miłych akcentów. Jeden z fanów zespołu PIN, który porusza się na wózku inwalidzkim, chciał z bliska zobaczyć członków zespołu. Fana udało się przetransportować za barierki, dzięki czemu mógł osobiście spotkać się z chłopcami. Ci byli dla niego niezwykle mili i chętnie odpowiadali na pytania
Fot. Janusz Mróz