Była łyżwiarką MKS Cuprum Lubin i Zagłębia Lubin. Ogromny wpływ na jej karierę sportową miał Adam Kaźmierczyk, a w 1984 roku reprezentując Polskę i nasze miasto, wystąpiła na igrzyskach olimpijskich, jako druga zawodniczka Cuprum po Janinie Korowickiej (Innsbruck 1976 rok). Lilianna Friedrich-Morawiec opowiedziała nam swoją historię i jak pamięta koleżanki i kolegów z Cuprum Lubin.
36 lat temu reprezentowała pani Lubin i Polskę na igrzyskach olimpijskich w jugosłowiańskim niegdyś Sarajewie. Startowała pani na trzech dystansach. Na 500m – 15 miejsce, 1000m – 10 miejsce i na 1500m – 30 lokata. Z, którego wyniku jest pani najbardziej dumna, a także, który start był najtrudniejszy? Dla 23 letniej wówczas zawodniczki to wielkie przeżycie.
Lilianna Friedrich-Morawiec: Najtrudniejszym biegiem był ten na tysiąc metrów, bo na tysiąc pięćset jechałam na bardzo dobry czas, ale się niestety przewróciłam, bo zahaczyłam o dziurę na wirażu. Na tysiąc metrów miałam pecha przez cały turniej, bo startowałam w ostatniej grupie i parze. Na tysiąc metrów dodatkowo padał jeszcze deszcz, bo nadmienię nie było hali, tak jak to jest teraz. Dodatkowo nie pojawiła się moja konkurentka, więc w tej parze startowałam sama. Lód zrobił się chropowaty. Liczyłam na jeszcze lepszy wynik, bo w sezonie olimpijskim kilka razy wygrałam z Ferensową na tysiąc metrów. Liczyłam, że w najgorszym wypadku zajmę szóste, bądź siódme miejsce. Był to dla mnie najcięższy bieg, choć wszyscy mi gratulowali, bo pierwszy raz taka młoda na olimpiadzie i już dziesiąte miejsce. Miało się trochę siły, ale także pecha.
Rywalizowała pani między innymi z reprezentantką NRD Karin Enke, która czterokrotnie stawała na podium tej imprezy. Jak pani ją wspomina?
Lilianna Friedrich-Morawiec: Co do Karin Enke to wielkich wspomnień nie mam. Startowałam z nią w zawodach KDRu w Zakopanem. Wtedy z nią wygrywałam, a później wszystkie Niemki szły jak burza. Mówili, że na dopingu, ale nikt tego nie udowodnił. Nie mieliśmy zbytnio kontaktu z tymi z czołówki. Erwina Ryś-Ferens miała ze wszystkimi kontakt, a my jednak mieliśmy tego kontaktu mało. Enke po prostu wydawało mi się, że jest wyniosła i zarozumiała, ale okazało się, że taka nie jest. To były czasy, że prawie nikt nie mówił po angielsku czy po niemiecku. Ciężko było się dogadać. Jedyna, która rozmawiała w języku angielskim to Ryś-Ferens, a reszta to tak tylko trochę.
Na igrzyska olimpijskie przypadły pani urodziny. Czy myślała pani o nich, czy w klimacie takiej imprezy nie dało się jednak rozluźnić myśli?
Lilianna Friedrich-Morawiec: Na olimpiadzie nie docierało do mnie chyba, że jest to tak wielka impreza sportowa. Dopiero jak wróciłam do domu. Był to obiekt zamknięty i w zasadzie wszyscy w jednym miejscu. Także pod względem spotkań to świetna sprawa, a co do mieszkań to jak na tamte czasy, to mieszkaliśmy w dwuosobowych pokojach. Co do moich urodzin to pamiętam, że chyba właśnie po moim starcie je miałam. Także cały czas byłam rozluźniona tak szczerze mówiąc. Nie odbierałam tego wszystkiego tak, jakby to powiedzieć – profesjonalnie. Kiedyś, było w nas więcej tego luzu, a teraz to wszyscy jacyś tacy spięci, nerwowi i za wszelką cenę. Polska i dwa inne kraje mieszkały w jednym bloku. Z nami także hokeiści i jak się dowiedzieli, że miałam urodziny to zrobiliśmy bardzo fajną imprezę. Olimpiadę wspominam świetnie, ale to wszystko dotarło do mnie w Polsce. Czyli, jak zaczęły się wywiady i spotkania po przylocie do kraju.
Jest pani wychowanką MKS Cuprum Lubin. Pierwsze większe sukcesy przyszły w 1979 roku, a były nimi złote medale mistrzostw Polski juniorek, a także wysokie lokaty podczas mistrzostw świata juniorek. Jak wspomina pani tamten czas.
Lilianna Friedrich-Morawiec: Jakby to powiedzieć? Nie mam jakiś większych, bądź mniejszych wspomnień czy ten czas był gorszy czy lepszy od innego. Oczywiście był to dla mnie zaszczyt, że byłam nagradzana. Zdobywałam puchary czy pochwały. Nawet reporter z „Przeglądu Spotowego” z Warszawy przyjechał do Lubina do mojego liceum i specjalnie zrobili apel na moją cześć i wręczyli mi puchar, bo to wtedy zdobyłam takie trofeum dla najlepszego talentu. Byłam wtedy jedyna w ogólniaku, jakby to można powiedzieć taka sławna (śmiech).
Muszę spytać o trenerów, bo nieodżałowany twórca łyżwiarstwa szybkiego na Dolnym Śląsku Adam Kaźmierczyk miał niezwykły posłuch wśród zawodników. Jak pani go odbierała?
Lilianna Friedrich-Morawiec: Pana Adama naprawdę wszyscy bardzo ceniliśmy. Był naprawdę świetnym trenerem. Wspaniałym i cierpliwym człowiekiem. Miał naprawdę podejście do zawodników. To był po prostu urodzony trener. Potrafił wszystko dobrze wytłumaczyć. Spotykaliśmy się później na różnych uroczystościach w Lubinie. W czasie, kiedy był z nami pan Adam, byliśmy wtedy uprzywilejowani i mogliśmy wyjeżdżać i zwiedzać świat. Jeśli chodzi o tor łyżwiarski to oczywiście Inzell. To dla mnie wspaniały czas. Tam była zawsze świetna atmosfera. Warunki były świetnie, bo zaraz onok toru las i jezioro. Inzell wspominam najmilej. Chcielibyśmy, aby zawody w Lubinie, mówię tu o tych grudniowych dla dzieci, aby były imienia pana Adama Kaźmierczyka. Ale to ktoś musi zaproponować i się tym zająć. Pan Adam był współtwórcą toru lubińskiego, a my mu w tym także pomagaliśmy. Lubin zawdzięcza panu Adamowi bardzo dużo i bez niego tego sportu by tu nie było. Co do trenerów to dobrze wspominam jeszcze Tadeusza Matuszka z Zakopanego. Był świetnym technikiem, dużo mi tu pomógł. Potrafił nastawić zawodnika do startu. Po pierwszych wynikach w wieku piętnastu lat to powołali mnie do kadry narodowej. Na obozie letnim miałyśmy się przypatrywać starszym koleżankom.
Koledzy i koleżanki z klubu z Lubina. Czy utrzymuje pani z nimi kontakt do tej pory i czy będąc zawodniczką mile wspomina chwile spędzone w drużynie?
Lilianna Friedrich-Morawiec: Najczęściej spotykam się z kolegami, bo koleżanki to jakoś zawsze były zazdrosne o mnie. Nie wiem. Nie zwracałam na to nigdy uwagi. Także spotykamy się bardzo często. Mam takich dwóch czy trzech kolegów, z któymi się spotykam, jak przyjeżdżam. Mam kontakt z ludźmi w Kanadzie. Głównie to oczywiście elektronicznie. Nawet czasem porozmawiam z Ryś-Ferens.
W Cuprum była pani od IV klasy szkoły podstawowej. Czy łyżwiarstwo od początku zajmowało sporo czasu młodej Liliannie?
Lilianna Friedrich-Morawiec: Nie pomylił się pan, właśnie zaczęłam wtedy łyżwiarstwo, jak pan Adam przyjechał do Lubina. Wtedy przez głośniki oznajmiali, że jest nabór do takiej sekcji. Wtedy jeszcze nikt tego do końca nie znał. Sporo osób się zgłosiło, ale jak się dowiedzieli, że do łyżwiarstwo to odeszli. Ja wcześnie zaczęłam z tym sportem, bo jeszcze w wieku siedmiu lat mama kupiła mi figurówki i jeździłam z górki koło cmentarza. A propos samej rywalizacji to muszę szczerze przyznać, że sport traktowałam bardzo poważnie, ale była to dla mnie przyjemność, zabawa i oderwanie się od innej rzeczywistości, a nie rywalizacja. Dopiero jak pojawiła się szansa wyjazdu na olimpiadę to tak bardziej się przyłożyłam. Każdy wróżył mi wielką karierę po tym turnieju, ale niestety zaczęły się problemy z kolanem, bo w tamtych czasach trenerzy nie do końca jeszcze potrafili łączyć siłę z dynamiką i szybkością. Było za dużo siły, a my dźwigałyśmy za dużo w tak młodym wieku. Kolana zaczęły wysiadać. I niestety wysiadło jedno.
Haga, Grenoble, Modeo, Assen czy Heerenveen. Zjeździła pani sporo świata. Czy jest ulubiona tafla, na której miała pani okazję rywalizować?
Lilianna Friedrich-Morawiec: Do Modeo jeździło się najczęściej po sezonie, aby podbijać swoje rekordy, ale były też tam mstrzostwa Europy na początku stycznia. Z tego co pamiętam to zajęłam piąte czy szóste miejsce, w którymś biegu. Tam było super. Tor wysoko, a my mieszkałyśmy w mieście. Trzeba było tam dojechać, a można było też trochę cudów natury obejrzeć. W Szwecji też było wyjątkowo, gdzie naprawdę było dużo śniegu. Jeszcze tor naturalny w Kirowie na Uralu. Nie wiem czy jest czynny do tej pory. Z dworca eskortowały nas specjalne służby do hotelu. Na starcie i na końcu pobytu była impreza u burmistrza. Nie wolno było chodzić po mieście, bo wszystkich śledzili, a temperatura była minus czterdzieści stopni.
Czym pani zajmuje się obecnie i czy odwiedza Lubin?
Lilianna Friedrich-Morawiec: W Niemczech byłam na torze w Grefrath koło Duisburga, bo tam mieszkała moja koleżanka i pytałam się jakie są szansę na trenowanie w tamtejszym klubie to mówili, że na stypendium trzeba mieć najlepsze wyniki. Miałam wtedy 27 lat i pomyślałam sobie, że nie bedzie mnie stać na takie rezultaty. Te czasy z Modeo to na normalnym torze było nie do osiągnięcia. Skończyłam wtedy przygodę ze sportem i zaczęłam pracę. Ogólnie trenowałam szesnaście lat. Byłam już troszkę zmęczona już sportem. Jeszcze wysiadało mi to kolano, więc już nie chciałam się tym zajmować. Kończyłam też kursy masażu, więc trochę pracowałam tak w Niemczech. Dopiero od paru lat wróciło zainteresowanie sportem, ale już zdecydowałam się na powrót na taflę. Od ośmiu lat nie pracuję. Dużo jeżdżę na rowerze.
Uczestniczka MŚ: wielobój, 1985 Sarajewo: 23.; wielobój sprint., 1979 Inzell: 14., 1985 Heerenveen: 14. i ME: wielobój, 1984 Medeo: 14., 1985 Groningen: 16., 1986 Geithus: 20. Rekordy życiowe: 500 m – 41.63 (26 marca 1983 Medeo), 1000 m – 1.23,78 (26 marca 1983 Medeo), 1500 m – 2.10,91 (15 stycznia 1984 Medeo), 3000 m – 4.54,36 (12 stycznia 1985 Groningen), wielobój duży (500, 1500, 3000 i 5000 m) – 193,586 (13 stycznia 1985 Groningen), wielobój mały (500, 1000, 1500, 5000 m) – 181,215 (20 stycznia 1985 Sanok); wielobój sprinterski – 167,975 (26 marca 1983 Medeo).
1984 Sarajewo: 500 m – 15. na 33 start. z czasem 43.43 (zw. C. Rothenburger, NRD – 41.02); 1000 m – 10. msc na 38 start. z czasem 1.26,53 (zw. K. Enke, NRD – 1.21,61); 1500 m – 30. na 32 start. (upadek) z czasem 2.39,37 (zw. K. Enke, NRD – 2.03,42).
Z Lilianną Friedrich-Morawiec rozmawiał Mariusz Babicz.
Fot. Prywatne archiwum zawodniczki