Cadillaki, pontiaki, mercedesy, w tym najstarszy z 1938 roku, jaguary, ale też częściej spotykane na polskich drogach, szczególnie w latach PRL-u, tzw. duży fiat, maluch czy warszawa – to tylko niektóre z motoryzacyjnych legend, jakie przyjechały dziś do parku Leśnego w Lubinie. Siódma edycja zlotu pojazdów zabytkowych okazała się organizacyjnym sukcesem. Dopisała również pogoda i licznie przybyli goście.
Lubiński Zlot Pojazdów Zabytkowych na stałe wpisał się już w kalendarz imprez organizowanych przez Muzeum Historyczne w Lubinie. Od kilku lat wydarzenie ściąga do parku Leśnego setki pasjonatów motoryzacyjnych perełek.
– To jest już siódma edycja zlotu, a czwarta zorganizowana w parku Leśnym. W tym roku mamy bardzo wielu uczestników. Zgłosiło się prawie 120 pojazdów, ale z różnych przyczyn, najczęściej technicznych, przyjechało ich do nas 96. Dopisuje nam też duża liczba odwiedzających. Cieszymy się, że lubinianie i nie tylko chcą z nami uczestniczyć w tym fajnym wydarzeniu – mówi Ewelina Haduch z Muzeum Historycznego w Lubinie, będącego organizatorem dzisiejszego zlotu.
Jak zawsze odwiedzający tego dnia park Leśny mogli liczyć na więcej atrakcji. W kulochwycie można było obejrzeć m.in. wystawę modeli kolekcjonerskich, w której zaprezentowano samochody w miniaturze z okresu PRL-u i końca XX wieku.
Gościem specjalnym tegorocznego zlotu był Leszek Jankowski, znany w świecie motoryzacji i w serwisie YouTube jako minister Leszek z Oławy.
– Pan Leszek, jak sam o sobie pisze, zajmuje się zawodowo odrestaurowywaniem zabytkowych pojazdów i kradzieżą damskich serc – dodaje z uśmiechem pracownica lubińskiego muzeum.
Dla najmłodszych przygotowano strefę małego samochodziarza, gdzie odbywały się warsztaty rodzinne „Samochód z drewna” i „Autokostium”. Nie zabrakło również konkursów dla dzieci i nie tylko.
Organizatorzy nagradzali uczestników zlotu w kilku kategoriach, takich jak np.: najstarszy pojazd, najlepsza stylizacja, najlepszy pojazd zdaniem organizatorów czy najlepszy pojazd zdaniem uczestników.
Uwagę wielu lubinian przykuwał m.in. charakterystyczny zielony maluch w wersji kabrio, nazwany przez właścicieli V7 Żaba.
– To taki nasz wypieszczony juniorek z 1999 roku. Elegant, którego kupiliśmy we wrześniu zeszłego roku w Opocznie. To był istny spontan. Był w opłakanym stanie. Teraz jest praktycznie cały zdemontowany i zrobiony od podstaw. Ma piękny kolor i pomyśleliśmy, że nazwiemy go V7 Żaba – wspomina pan Szymon, który wraz z żoną Justyną przyjechał spod Środy Śląskiej.
Oboje są wielkimi fanami motoryzacji, choć na lubińskim zlocie pojawili się po raz pierwszy. Prócz zielonego malucha, którym przyjechali do parku, mogą się pochwalić jeszcze pięcioma innymi zabytkowymi autami.
– Sporo jeździmy różnymi autami i sprawia nam to dużą przyjemność. Mamy obecnie trzy golfy, trzy maluchy i autobusy. No i auto, którym jeździmy na co dzień. To jest uzależniające, bo już nie raz mówiliśmy sobie, że wystarczy, ale mąż co chwilę wyszukuje coś nowego – mówi pani Justyna.
– Są tu piękne auta. Mnie bardzo rajcuje ten najstarszy mercedes. Jest przepiękny. Ciekawe, ile czasu jego właścicielowi zajęła renowacja tego samochodu. Sam wiem, ile to kosztuje czasu, nerwów, cierpliwości w poszukiwaniu części, już nie mówiąc o pieniądzach – podkreśla pan Szymon.
Właścicielem wspomnianego mercedesa, który wygrał w kategorii najstarszego pojazdu zlotu, jest pan Edward Jędrasiak z powiatu złotoryjskiego.
– To Mercedes 170V z 1938 roku. Jestem zadowolony, bo przyjechałem tutaj drogą S3. Myślałem, że nie podołam, ale auto się rozhuśtało i prawie dziewięć dych było na liczniku – mówi z dumą pan Edward, który swoją perełkę nabył dawno temu, mając 20 lat.
– To jest historia. Pamiętam, że była jesień. Zobaczyłem, jak leżał w pokrzywach i pomyślałem, że trzeba go kupić. Kół nie miał, tylnego mostu nie miał, silnika też nie miał. Sama rama praktycznie. Właściciel powiedział, że on się już tylko na złom nadaje. Na drugi dzień załatwiłem przyczepę i go zabrałem. Wszyscy mówili, że go nie zrobię, a ja się uparłem. I tak pomału, pomału i się zrobiło. Kiedyś nie było takiego problemu z częściami. Czy od kolegów czy na bazarach się dostawało – opowiada właściciel 86-letniej maszyny.
Pan Edward jadąc swoim klasykiem obawia się czasem, by nie spowodował kolizji czy wypadku.
– Ludzie mi machają, trąbią na mnie, mrugają światłami, zdjęcia robią. To miłe, ale boje się, żeby któregoś razu ktoś się za bardzo nie zapatrzył i nie uderzył w drzewo – dodaje z uśmiechem.
Fot. Tomasz Folta