KGHM chce kary. Nieważne jakiej

158

Józef Czyczerski, jeden z ośmiorga oskarżonych, złożył wyjaśnienia, potem mowy wygłosili obrońcy oraz oskarżyciel – tak oto zakończył się proces przeciwko liderom związkowym KGHM, którzy trzy lata temu zorganizowali akcję protestacyjną przeciw prywatyzacji Polskiej Miedzi. Wyrok zapadnie za tydzień.

Członkowie Solidarności licznie pojawili się na dzisiejszej rozprawie. Dumnie wypinali pierś, bo napis na ich koszulkach głosił „ I tak wygramy”. Ale tak naprawdę liderzy związkowi sami nie wiedzą, czego można się spodziewać po tym procesie. Bo choć sprawa kilkukrotnie była już umarzana przez sąd i prokuraturę, to za sprawą zarządu Polskiej Miedzi, znów wróciła na wokandę. Zarząd uparcie przekonuje bowiem, że związkowców trzeba ukarać za organizację strajku ostrzegawczego sprzed trzech lat, czym mieli działać na szkodę spółki oraz za kierowanie nim.

– Dowody ewidentnie wskazują, że oskarżeni popełnili czyn zabroniony, dlatego konieczne jest wymierzenie kary – argumentował przedstawiciel zarządu KGHM, adwokat Dariusz Urbanowicz. – To oskarżeni zaplanowali ten strajk, komunikatem wezwali pracowników do udziału w nim, czym narazili ich na ryzyko utraty pracy lub świadczeń, a potem kierowali nim. Co więcej, był on sprzeczny z ustawą o rozwiązywaniu sporów zbiorowych, a więc nielegalny. A spółkę narażono na znaczne straty finansowe – twierdzi oskarżyciel.

Związkowcy i ich obrońcy są jednak innego zdania. Józef Czyczerski w uzupełniających wyjaśnieniach wskazał, że strajk to jedyne rozwiązanie, jakie wtedy wchodziło w grę. Wszystko zaczęło się od ulotki, którą premier Donald Tusk wraz z partyjnymi kolegami rozpowszechniał w czasie kampanii w 2007 roku. – Bez przymusu oświadczył, że nie sprywatyzuje KGHM-u, a dwa lata później na stronach rządowych pojawiła się informacja o sprzedaży pakietu akcji spółki – tłumaczy Józef Czyczerski. – Wystosowaliśmy komunikat do pracodawcy, że złamano umowę społeczną, który traktowaliśmy jako rozpoczęcie sporu zbiorowego. Nie było odpowiedzi i to pracodawca złamał tutaj prawo. Nie prowadzono z nami dialogu, więc tylko strajk mógł coś zdziałać – dodaje.

Dodatkowo, jak przypomina obrońca innego z oskarżonych liderów, Ryszarda Kurka, związkowcy posiłkowali się opinią prawną. – To tak jak relacja pacjenta i lekarza. Kiedy lekarz mówi nam, że mamy grypę i zaleci brać konkretne leki, stosujemy się do jego zaleceń. Oni też udali się do takiego lekarza po opinię prawną i wszelkie działania były nią podparte – wyjaśnia adwokat.

Co ciekawe, strona skarżąca nie domaga się konkretnej kary – po prostu ma zapaść wyrok skazujący. – Kara to sprawa drugorzędna, chodzi o napiętnowanie tej sytuacji. Brak konsekwencji karnych dla liderów związkowych będzie bowiem przyzwoleniem dla związków do wszczynania akcji strajkowej w jakiejkolwiek sprawie – kończy przedstawiciel zarządu miedziowej spółki.


POWIĄZANE ARTYKUŁY