Klubowi Lubin 2006 nie udało się odwołać przewodniczącego rady miejskiej. Zabrakło poparcia Romana Jasińskiego z SLD. Marek Bubnowski może więc spać spokojnie. Ciekawe tylko, jak długo.
– Przewodniczący Marek Bubnowski utracił zdolność kierowania pracą rady – denerwował się radny z klubu Lubin 2006 Marian Węgrzynowski, składając wniosek o odwołanie szefa tego prezydium. – Jego arogancja, buta, złośliwość i nienawiść wobec prezydenta miasta i ludzi z nim związanych uniemożliwią mu wykonywanie obowiązków – argumentował.
Nieoficjalnie wiadomo, że tarcia pojawiły się wśród grupy, która popierała zmiany w prezydium. Być może właśnie to miało największy wpływ na ostateczną decyzję Romana Jasińskiego, który wciąż pozostaje języczkiem u wagi zwalczających się koalicji.
– Zagłosowałem przeciw odwołaniu przewodniczącego – przyznaje. – Temu, co się dzieje w radzie należy się wiele słów krytyki. Przechodzenie w czasie trwania kadencji z jednego ugrupowania do drugiego nie jest może naganne, ale niespotykane w radach miejskich. Uważam, że jest to w tej chwili źle oceniane przez wyborców – dodaje.
Po ostatnich głosowaniach nogami, radni wreszcie pojawili się na sesji i do wyrażania swych opinii zaczęli używać rąk. Dwanaście do jedenastu – takim wynikiem zakończyło się głosowanie nad odwołaniem przewodniczącego. Jedna z radnych zasugerowała, że Bubnowski nie powinien być sędzią w swojej sprawie i nie może brać udziału w głosowaniu. Bohater spotkania nie krygując się stwierdził wprost, że głosował przeciwko odwołaniu.
– Mówiłem już, że przewodniczącym rady się bywa. Gdy obejmowałem to stanowisko, przygotowałem się na ewentualne odwołanie – dodaje. – Zależało mi by wszyscy radni wzięli udział w tym głosowaniu. Przekonywałem ich, żeby nie wstrzymywali się od głosu. Tę sytuację mogło rozwiązać tylko jednoznaczne rozstrzygnięcie. Inaczej można by było po raz kolejny przedstawić taką uchwałę pod obrady – dodaje.
Póki co Bubnowski, nadal jako przewodniczący, może więc spać spokojnie.
MRT