Historia Miedziowych oczami Krzysztofa Kostki: Wadim Grigorjewicz Rogowskoj

577

Zapraszamy do kolejnej rozmowy Krzysztofa Kostki z byłym zawodnikiem Zagłębia Lubin. Tym razem prezentujemy wywiad z Wadimem Rogowskojem.

Wadim Grigorjewicz Rogowskoj urodził się 6 lutego 1962 r. w Kursku. Karierę rozpoczął w Awangard Kursk skąd w 1988 r. trafił do Torpedo Moskwa. Z moskiewskim klubem wywalczył dwa razy trzecie miejsce Mistrzostw ZSRR w 1988 i 1991 r., był trzykrotnym finalistą Pucharu ZSRR w 1988, 1989 i 1991 r. Dwukrotnie wybrany do 33 najlepszych zawodników ZSRR oraz indywidualnie został wybrany najlepszym debiutantem w lidze w 1988 r. Razem z Torpedo grał w europejskich pucharach i w przełomowych roku dla Zagłębia trafił do Lubina. Rok 1991 to Mistrzostwo Polski zdobyte przez Zagłębie, ale również odejście po mistrzowskim sezonie wielu zawodników, których trzeba było zastąpić nowymi. W ten sposób na celowniku Zagłębia znalazł się pierwszy zagraniczny zawodnik, który przekroczył magiczną barierę 100 meczów w najwyższej klasie rozgrywkowej.

K. K. Jak trafił Pan do Zagłębia Lubin?

W. R. Zagłębie potrzebowało stopera i moją kandydaturę zaproponował Aleksandr Gicełow, którego byłem sąsiadem oraz wspólnie graliśmy w Torpedo Moskwa. Do Lubina wysłano kasety wideo z meczami z moim udziałem i tak trafiłem do Lubina. Miałem w międzyczasie ofertę z klubu czeskiego, ale oferta Zagłębia była lepsza.

K. K. Jak porówna Pan warunki sportowe w Torpedo Moskwa z tymi, które zastał Pan w Lubinie?

W. R. Jeśli chodzi o bazę sportową Torpedo to mieliśmy ośrodek sportowy poza Moskwą, gdzie trenowaliśmy i przed każdym meczem spędzaliśmy tam czas. Tam odbywały się treningi, zabiegi regeneracyjne. Stadion Torpeda był porównywalny z Zagłębiem.

K. K. Czy było jakieś „wkupne” gdy pojawił się Pan w Zagłębiu?

W. R. Wiadomo, że jak się pojawiają nowi zawodnicy to trzeba się wkupić w nowe towarzystwo. Ja pamiętam, że razem z resztą nowych zawodników podczas wyjazdu na obóz w góry zorganizowaliśmy w pokoju poczęstunek i wspólnie spędziliśmy wieczór. Wiadomo robiono sobie żarty czy kawały to było na porządku dziennym.

K. K. Jak przebiegała Pana aklimatyzacja w Lubinie i czy obecność Gicełowa wpłynęła pozytywnie na Pana? Kto najbardziej Pana wspierał w klubie i pomagał w życiowych sytuacjach?

W. R. Początki były ciężkie, bariera językowa również zrobiła swoje. W drużynie był Saszka Gicełow, więc nie czułem się osamotniony. Miło wspominam hotel Interferie, gdzie mieszkałem, a wraz ze mną wielu piłkarzy czy zawodników innych sekcji Zagłębia. Wiadomo nie można porównać życia w Moskwie z życiem w Lubinie, bo to całkiem inne realia. Po pierwszym miesiącu i poznaniu chłopaków było mi coraz łatwiej funkcjonować, bariera językowa również się zacierała. Coraz więcej rozumiałem i powoli zaczynałem mówić. Dużo pomagał mi w tamtym czasie Radek Jasiński czy Sławek Majak. Poza treningami prywatnie utrzymywaliśmy kontakty i wspólnie spędzaliśmy czas.

K. K. Który mecz i która bramka zdobyta dla Zagłębia ma dla Pana największe znaczenie?

W. R. Setny mecz w lidze polskiej rozegrałem 8 kwietnia 1995 r. z ŁKS Łódź, a ogółem w Zagłębiu zagrałem 126 razy. Reprezentując barwy Zagłębia strzeliłem dwie bramki, obie z rzutów karnych jesienią 1995 r. w meczu z ŁKS-em Łódź i Siarką Tarnobrzeg.K. K. Jak Pan wspomina kibiców Zagłębia Lubin? Czy czuł Pan ich wsparcie zawsze i wszędzie? Bardzo miło wspominam kibiców Zagłębia. Zrobili dla mnie baner i wieszali go na meczach. Jak wychodziłem na mecz to bardzo miło mi się robiło z tego powodu. W zamian za to wsparcie dawałem z siebie wszystko na boisku.

K. K. Pamięta Pan dwa mecze pod rząd u siebie (liga i puchar Polski) z Legią Warszawa (oba wygrane) i Pana interwencję na linii pola karnego, gdzie zawodnik Legii strzelał i trafił Pana w głowę? Uratował Pan wtedy nam zwycięstwo i zdobył nasze serca na zawsze!

W. R. Pamiętam to dobrze. To była ciężka sytuacja, ale taka była moja praca. Nie zastanawiałem się długo i interweniowałem. Odczułem ten strzał dosyć mocno, bo przez chwilę kręciło mi się w głowie. Takie sytuacje budują atmosferę drużyny i mecz wygraliśmy. Zawsze wychodziłem z założenia, że trzeba walczyć na boisku. W Torpedo Moskwa uczono  nas walki od pierwszej do ostatniej minuty, może nie graliśmy dobrze technicznie, ale woli walki i serducha nikt nam nie mógł odebrać. Tak mnie wychowała druga i trzecia liga w Rosji i to przywiozłem do Zagłębia.

K. K. Jakie dowcipy robiło się kolegom z drużyny w czasach Pańskiej gry w Zagłębiu?

W. R. Atmosfera w szatni była bardzo pozytywna. Wiadomo, że w każdej drużynie jest grupa zawodników, która robi sobie żarty. Może to nie dowcip, ale pamiętam taką anegdotę o jednym piłkarzu, który był amatorem hamburgerów i coca-coli. Po powrocie do treningów miał lekką nadwagę i trener zafundował mu serię wizyt w saunie. Musiał co trening ubrany w dresy chodzić do sauny i wypocić zbędne kilogramy.

K. K. Jak wspomina Pan mecze z Milanem?

W. R. Dla mnie mecze pucharowe nie były novum. W Torpedo Moskwa grałem w Pucharze UEFA i Pucharze Zdobywców Pucharów przeciwko takim drużynom jak AS Monaco, Sewilla FC czy z drużynami duńskimi i szwedzkimi. Można powiedzieć, że jakieś ogranie miałem. Na pewno dla klubu i miasta było to spore wydarzenie. Bardzo mi się podobało, że szefostwo Zagłębia zrobiło wszystko, aby mecz odbył się w Lubinie, mimo nacisków Włochów. Spore wrażenie zrobiło na mnie San Siro, podobał mi się ten stadion. Niestety AC Milan był poza naszym zasięgiem.

K. K. Kogo i dlaczego najlepiej wspomina Pan z gry w Zagłębiu Lubin?

W. R. Miło wspominam Radka Kałużnego, z którym bardzo często trenowałem w parze na treningach. Widać było po nim, że chłopak zrobi większą karierę. Dobrze wspominam Sławomira Majaka i Radosława Jasińskiego jako kolegów i piłkarzy. Do tej pory utrzymujemy kontakt. Bardzo miło mogę się wypowiedzieć o Krzysztofie Koszarskim jako o człowieku i bramkarzu.

K. K. Co spowodowało, że przeniósł się Pan do GKS Bełchatów?

W. R. Głównym powodem moich przenosin do GKS Bełchatów był trener Andrzej Strejlau, który nie pałał do mnie miłością i nie znaleźliśmy wspólnego języka. On zrobił wszystko żebym nie grał w Zagłębiu. Otrzymałem zaproszenie od GKS Bełchatów i skorzystałem z tej opcji. Po prostu chciałem jeszcze grać.

K. K. Gdyby mógł Pan cofnąć czas to czy ponownie Rogowskoj trafiłby do Zagłębia?

W. R. Tak, na pewno. Spędziłem w Lubinie dobry czas, poznałem wielu wspaniałych ludzi i zapracowałem swoją postawą na szacunek kibiców. W Polsce spędziłem spory kawał swojego życia. Po Bełchatowie grałem jeszcze w kilku drużynach na niższych szczeblach rozgrywkowych m. in. w LKS Jankowy, Omega Kleszczów, Świt Kamieńsk i karierę zakończyłem w Hetmanie Rusiec.

K. K. Czym zajmuję się Pan obecnie?

W. R. Po zakończeniu kariery piłkarskiej próbowałem sił jako trener i prowadziłem regionalne drużyny w Polsce, ale po powrocie do Rosji nie uznano moich polskich uprawnień i nie mogłem trenować rosyjskich zespołów. Jestem czynnym oldbojem Torpedo Moskwa. Gram w lidze oldbojów i jeżdżę ze swoją drużyną na różnego rodzaju turnieje. Co roku w maju przyjeżdżam do Polski w odwiedziny do syna do Bełchatowa. Jakiś czas temu spotkałem się we Wrocławiu z Radosławem Jasińskim i powspominaliśmy stare czasy. Obecnie kuruję się w domu po zabiegu w szpitalu. Proszę przekazać pozdrowienia dla kibiców Zagłębia i podziękować za wsparcie jakie mi dawali w każdym meczu. Było mi bardzo miło jak wieszali specjalnie dla mnie baner. Pozdrawiam również kolegów z boiska, z którymi miałem przyjemność grać i trenować. Cieszę się, że pamięta się o mnie po tylu latach w Lubinie.

Autor: Krzysztof Kostka


POWIĄZANE ARTYKUŁY