Historia Miedziowych oczami Krzysztofa Kostki: Radosław Jasiński

984

Wracamy do historycznego cyklu na temat wspomnień byłych zawodników Zagłębia Lubin. Tym razem Krzysztof Kostka rozmawiał ze strzelcem 40 goli w najwyższej klasie rozgrywkowej dla Zagłębia – Radosławem Jasińskim, którego w Lubinie na boisku ostatni raz mogliśmy oglądać podczas III Memoriału im. Stanisława Świerka w 2018 roku.

Radosław Jasiński w barwach Zagłębia Lubin

Radosław Jasiński ur. 9 października 1971 roku w Trzebnicy. Karierę rozpoczął w Iskrze Pasikurowice, z której trafił do Zagłębia Lubin. Poza lubińskim klubem reprezentował Chrobrego Głogów, Zawiszę Bydgoszcz, grecki Paniliakos Pyrgos, Dyskobolię Grodzisk Wielkopolski, Ruch Radzionków, Górnik Polkowice, Polar Wrocław, Świt Nowy Dwór Mazowiecki czy GKS Kobierzyce. W sezonie 1997/1998, z dorobkiem 13 goli, został wicekrólem strzelców polskiej ekstraklasy w barwach Zagłębia Lubin. Jest też strzelcem 40 goli w najwyższej klasie rozgrywkowej dla Zagłębia, co jest klubowym rekordem do dnia dzisiejszego.

Krzysztof Kostka: Pana początki kariery w Iskrze Pasikurowice. Proszę przybliżyć ten okres. W jakim wieku rozpoczął Pan treningi?

Radosław Jasiński: Treningi rozpocząłem w swojej rodzinnej miejscowości, czyli Pasikurowicach. Wynikało to z tego, że mój tato Marian grał w piłkę i był napastnikiem. Bracia Arek, Jacek i Mariusz również grali w Iskrze, a Tomek w BKS-ie Bolesławiec. W zespole juniorskim za długo nie pograłem, bo trafiłem po dość szybkim czasie do seniorów. Pierwszym moim trenerem był Jerzy Walaszek. W drużynie seniorskiej grałem w wieku 15 lat i dobrze się prezentowałem w klasie okręgowej. Dzięki temu zwrócono na mnie uwagę i trafiłem do kadry okręgu wrocławskiego juniorów, gdzie wywalczyłem sobie miejsce w składzie.

Radosław Jasiński w barwach Iskry Pasikurowice

K. K.: Jak doszło do Pana transferu do Zagłębia Lubin? Czy był to dla Pana duży awans sportowy?

R. J.: To jest trochę skomplikowana sytuacja, ale po kolei. Na kadrze okręgu wrocławskiego zostałem wypatrzony przez działaczy Śląska Wrocław. Mój klub zgodził się na podjęcie treningów u nich i przez miesiąc trenowałem we wrocławskim klubie. Wrocławianie nie potrafili się jednak dogadać z moim macierzystym klubem i prezes Bernard Sułek zadzwonił do Lubina. Zagłębie bez problemu zgodziło się na warunki działaczy Iskry Pasikurowice. Myślę, że do tej pory działacze Iskry dobrze wspominają ten transfer.

K. K.: Czy zaczął Pan treningi w drużynach juniorskich czy od razu trafił Pan do pierwszej drużyny Zagłębia? Proszę opisać etapy jakie Pan przeszedł w drodze do pierwszego składu.

Radosław Jasiński w barwach juniorskiej drużyny Zagłębia Lubin

R. J.: Jako 17 latek trafiłem do Lubina. Moje początki z Zagłębiem są związane z drużyną juniorską trenera Mariana Putyry. Tak naprawdę wtedy dopiero poznałem co to regularne treningi, wyjazdy na obozy i zgrupowania. Mieszkałem w internacie i trener dużo mi pomagał. Oddał mnie również w dobre ręce jeśli chodzi o opiekę w drużynie, bo zajął się mną Jędrzej Kędziora, który mi pomagał wejść do drużyny. Później włączono mnie do kadry pierwszego zespołu, ale w sezonie mistrzowskim nie zagrałem ani razu. Dla mnie dużym wyróżnieniem było znaleźć się w zespole z Bako, Godlewskim, Kudybą, Zejerem, Szewczykiem czy Górą. Sama możliwość trenowania z nimi to było spore przeżycie. Swój debiut na boiskach pierwszoligowych zaliczyłem 8 sierpnia 1992 r. w Białymstoku przeciwko Jagiellonii, wygraliśmy tam 2:1, ale bramki nie strzeliłem. W następnym ligowym meczu z Olimpią Poznań strzeliłem pierwszą bramkę.

K. K.: Za czasów Pana gry w Zagłębiu mieszkał Pan w hotelu Interferie czy miał Pan swoje mieszkanie?? Jeśli mieszkanie to na jakiej ulicy? Czy pamięta Pan swoich sąsiadów lub posiada zdjęcia swojej okolicy?

R. J.: Jak pierwszy raz przyjechałem do Lubina to zakwaterowano mnie w internacie i tam spędziłem czas juniorski. Później mieszkałem w hotelu Interferie. Klub przydzielił mi i kolegom mieszkanie. Mieszkałem razem z Lechem Grechem, Jackiem Kikowskim i Januszem Najdkiem. W Hotelu Interferie mieszkało sporo zawodników Zagłębia z różnych dyscyplin.

K. K.: Skąd ksywa Redi?

R. J.: Ksywa prawdopodobnie od imienia, ale nie pamiętam dokładnie. Wiem, że trener Wiesław Wojno tak często do mnie mówił. (red. Pan Mariusz Urbaniak potwierdził, że od imienia)

K. K.: Jak zawodnicy spędzali czas wolny w Lubinie? Były tu jakieś rozrywki za Pana czasów młodości? Czy na dyskoteki lub inne wypady jeździło się do Legnicy lub Wrocławia?

R. J.: Wiele atrakcji w tamtych czasach w Lubinie nie było. Jedyna dyskoteka wtedy to Beatka, czasami dancingi w Lutni i ewentualnie restauracja Kosmos. Natomiast w późniejszym okresie często spotykaliśmy się z chłopakami w Pałacyku i Picolo, starsi kibice będą pamiętać te nazwy. Większość nas mieszkała w hotelu Interferie i tam najczęściej spędzaliśmy czas. Spotykaliśmy się całymi rodzinami na pomeczowych imprezach. Naprawdę do dzisiaj wspominamy z rodziną, świetną atmosferę która bardzo nas wszystkich zbliżała do siebie. 

Statuetka otrzymana przez Radosława Jasińskiego dla najskuteczniejszego zawodnika w Ekstraklasie podczas gali 70-lecia klubu

K. K.: Czy rozegranie 184 meczów i strzelenie 40 bramek dla Zagłębia Lubin to dobry wynik Pana zdaniem? Czy można było bardziej wyśrubować te liczby?

R. J.: Na pewno mogłem wyśrubować bardziej te liczby. Niektóre wybory klubów nie do końca były trafne, ale to już historia. Z tego co kojarzę nikt jeszcze nie pobił mojego rekordu strzelonych bramek w Zagłębiu Lubin. Nawet dostałem za to statuetkę podczas gali 70-lecia klubu.

K. K.: Będąc w Zagłębiu Lubin był Pan wypożyczany do Chrobrego Głogów i Zawiszy Bydgoszcz. Proszę opowiedzieć o tych wypożyczeniach. Czy Pana zdaniem wypożyczenia były potrzebne i pozwalały się ograć?

R. J.: Trenowałem z pierwszą drużyną i byłem włączony do kadry w sezonie mistrzowskim, ale nie miałem możliwości debiutu w lidze.  Pomyślałem sobie wtedy, że może warto pójść gdzieś na wypożyczenie, ograć się w niższej lidze i wrócić już z jakimś doświadczeniem boiskowym. Los chciał, że znalazłem się w drużynie Chrobrego Głogów. W Głogowie spędziłem półtora roku i zrobiliśmy awans do drugiej ligi oraz się w niej utrzymaliśmy. Doświadczenie zdobyte w Głogowie zaprocentowało i mogłem je wykorzystywać po powrocie do Lubina. Co do wypożyczenia i gry w Zawiszy Bydgoszcz to tutaj historia jest nieco inna. Jesienią 1995 r. nabawiłem się kontuzji mięśnia czterogłowego i nie miałem możliwości zaprezentowania się trenerowi Andrzejowi Strejlauowi. Trener zimą zaproponował mi wypożyczenie do Bydgoszczy i odbudowanie formy w drugoligowym klubie. W Bydgoszczy była ciekawa drużyna, ale niestety nie udało się nam awansować. Tam poznałem Zbyszka Grzybowskiego. Do Lubina wróciłem po półrocznym wypożyczeniu i z 10 bramkami w dorobku.

Radosław Jasiński z Roberto Baggio podczas meczu w Mediolanie

K. K.: Wyjazd na mecz z AC Milan. Był czas pozwiedzać miasto? Jakie miał Pan wrażenia z samego meczu? Czuł Pan strach? Wymienił się Pan z kimś koszulką?

R. J.: Mecz z AC Milanem to wielkie przeżycie i wiele wspomnień. Lecieliśmy do Mediolanu jakimś małym samolotem typu JAK. Po wylądowaniu na lotnisku przytłoczył nas ogrom wielkich samolotów pasażerskich. Po przybyciu na stadion przywitał nas ogromny obiekt z potężnymi trybunami. Sama drużyna Milanu z piłkarzami, których mogliśmy oglądać w tv robiła wrażenie. My ubrani w niebieskie dresy, a oni w garniturach pod krawatem. Inny świat. Co do zwiedzania miasta to nie było za wiele czasu na to. Jeśli chodzi o otoczkę ze zmianą trenera przed meczem to raczej wszystkim jest to znane. Szkoda mi było Darka Lewandowskiego, który poleciał do Mediolanu jako kibic i nie zagrał w tym meczu. Co do samego meczu i porażki 4:0 to praktycznie nie mieliśmy nic do gadania. Włosi mieli sporo sytuacji bramkowych, a bramki praktycznie wpadły po naszych błędach. Po meczu otrzymaliśmy od AC Milan klubowe upominki, w tym zegarek, który do tej pory posiadam. Ciekawą sytuacją jest też wymiana koszulek. Włosi na boisku nie chcieli się wymieniać koszulkami i mówili, że zrobimy to w szatni. Po zejściu z boiska siedzieliśmy w swojej szatni i wszedł do nas jeden z mediolańskich działaczy i przekazał nam stos koszulek. Oczywiście tych koszulek nie było tyle żeby każdy mógł sobie ją zabrać, więc losowaliśmy kto i czyją dostanie. W ten sposób trafiła w moje ręce koszulka Dejana Savićevicia. Nie posiadam już jej, ponieważ oddałem ją na aukcję charytatywną dla chorego dziecka.

K. K.: Przygoda w Grecji i pobyt w Paniliakos Pyrgos. Jak Pan tam trafił? Czy to było również wypożyczenie?

Radosław Jasiński w barwach Paniliakosu

R. J.: Tak, do Pyrgos trafiłem na zasadzie rocznego wypożyczenia. W ogóle to ciekawa historia z tą Grecją jest. Do klubu przysłano maila z zapytaniem o moją osobę odnośnie transferu lub wypożyczenia. Zawołał mnie do siebie Michał Lulek i zapytał co o tym sądzę i co ma im odpisać. Na początku nie wiedziałem co zrobić, ale przedstawiłem swoje warunki i Lulek je im wysłał. Klub nie chciał mnie sprzedawać i zgodził się tylko na wypożyczenie. Przysłali do Lubina bilety lotnicze i zaproszenie na testy. Poleciałem z Wrocławia przez Warszawę do Aten, gdzie odebrali mnie klubowi działacze i zawieźli na zgrupowanie drużyny do Salonik. Zagrałem w dwóch sparingach, gdzie w każdym meczu strzeliłem po bramce i tak zostałem w klubie. Sam się dziwię, że mnie zostawili, bo warunki pogodowe były potworne. Było bardzo gorąco, ciężkie warunki do gry, po 50-60 minutach człowiek miał dość wszystkiego. Treningi przeważnie odbywały się o siódmej rano i późnym wieczorem, bo wtedy temperatura była znośna. Odnośnie bazy treningowej i stadionu to inny świat w porównaniu z Polską. Baza treningowa na obrzeżach miasta, zapewniano nam wszystko czego potrzebowaliśmy. Treningi były różnorodne, każda formacja miała swojego trenera. Po rocznym wypożyczeniu wróciłem jednak do Polski.

K. K.: Najlepszy piłkarz z którym miał Pan przyjemność grać lub trenować? Czy w Zagłębiu Lubin byli tacy zawodnicy, którzy potrafili robić cuda na treningach, a na meczach się spalali psychicznie lub odwrotnie na treningach nie pokazywali za wiele, a podczas meczu byli gwiazdami??

R. J.: Ciężko jest podać jedno nazwisko. Grałem z wieloma dobrymi piłkarzami czy to w Zagłębiu Lubin czy innych klubach. Ciekawą postacią jest Kuba Wawrzyniak, którego poznałem w Świcie jako młodego chłopaka. Bardzo miły i uprzejmy człowiek. Jak pokazywał nam w szatni swoją prawą nogę po złamaniu to nie wróżyłem mu wielkiej kariery. Kuba nauczył się grać lewą nogą i pograł w paru dobrych klubach, które są nieosiągalne dla wielu piłkarzy. Rozegrał prawie 50 meczów w naszej reprezentacji, więc to też o czymś świadczy.

K. K.: Grając i trenując z Radosławem Kałużnym czy Mariuszem Lewandowskim miał Pan przeczucie, że akurat Ci zawodnicy zrobią takie kariery? Może byli inni zawodnicy, którzy mieli potencjał, ale nie wypłynęli na szerokie wody?

Drużyna Zagłębia Lubin z Radosławem Jasiński i wyżej wspomnianymi kolegami

R. J.: Powiem szczerze, że nie wróżyłem im wielkich karier. Dobrze im zrobiła zmiana lubińskiego klimatu i tak naprawdę zaistnieli w innych klubach. Radek Kałużny miał spore problemy z kolanami, ale jednak potrafił się wypromować w Wiśle Kraków czy Reprezentacji Polski. Mariusz Lewandowski trafił w odpowiedniej porze i czasie na Ukrainę gdzie się wypromował w Szachtarze Donieck, a na dodatek stanowił o sile polskiej kadry. Nie każdy ma możliwość zdobycia Pucharu UEFA. Sądzę, że Mariusz jest bardziej szanowany i rozpoznawany na Wschodzie niż u nas. Czasami szczegóły decydują o tym, że ktoś trafia do jakiegoś klubu i to jest strzał w dziesiątkę. Trzeba potrafić wykorzystać okazję.

K. K.: Z kim z drużyny Zagłębia utrzymuje Pan kontakty prywatne? Z wywiadów z Darkiem Lewandowskim i Wadimem Rogowskojem wiem, że do tej pory utrzymują Panowie dobre kontakty i nawet się odwiedzacie.

Radosław Jasiński w barwach Zagłębia Lubin

R. J.: Z wieloma kolegami z boiska mam dobry kontakt, często do siebie dzwonimy czy się odwiedzamy. Z niektórymi gram w oldbojach w lidze czy różnego typu turniejach i memoriałach. Z sentymentem przyjechałem do Lubina na Memoriał trenera Świerka. Wiele znajomych twarzy i sporo wspomnień, które mogliśmy podczas rozmów utrwalić. Pod koniec sierpnia byłem w Bolesławcu na turnieju na Dolnych Młynach, gdzie widziałem się z Jasiem Kubotem czy Zbyszkiem Szewczykiem. Wielu kolegów z boiska zostało też trenerami czy działają przy piłce, więc na bieżąco gdzieś nasze losy się krzyżują. Dwa lata temu odwiedził mnie w Pasikurowicach Wadim Rogowskoj i zapraszał mnie na rewizytę do Moskwy. W miarę możliwości z Darkiem Lewandowskim dzwonimy do siebie. Częsty kontakt mam też z Jędrzejem Kędziorą, który wykonuje dobrą pracę w Lesznie.

K. K.: Dlaczego w Dyskobolii Grodzisk Wlkp., Ruchu Radzionków czy Świcie Nowy Dwór nie zagrzał Pan dłużej miejsca i rozegrał tak mało meczów?

R. J.: Przechodząc do tych klubów trafiałem przeważnie na czas przebudowy lub obrony przed spadkiem z ligi. Były to zespoły tworzone na szybko i ściągano wielu zawodników lub targane problemami organizacyjno-finansowymi. Do Grodziska trafiłem bo potrzebowali napastnika. Każdy dobrze wiedział, że Prezes Drzymała dobrze płaci, ale też sporo wymaga. Któregoś razu przyszedł do szatni po meczu i w złości powiedział „Ty, ty i ty nie potrzebuję Was”. W tej trzyosobowej grupie byłem ja, Andrzej Jaskot i Piotr Rocki. W kwestii przypomnienia z Andrzejem Jaskotem znałem się z Zagłębia Lubin. Kierownik drużyny Władysław Kowalik podziękował nam za grę i rozwiązano z nami kontrakty. Uznaliśmy, że klub rozwiązał je z nami niezgodnie z prawem i nie wypłacił nam należnych pieniędzy. Sprawa trafiła do sądu i do Najwyższej Komisji Odwoławczej w PZPN, która uznała winę Groclinu. Pamiętam, że Drzymała za wszelką cenę chciał wygrać ten proces i wysyłał na wszystkie rozprawy kierownika drużyny, Władysława Kowalika. Chłop się sporo najeździł do Warszawy, ale górą byliśmy my. Po nieudanym pobycie w Grodzisku Wielkopolskim trafiłem do Ruchu Radzionków w 2001 r. i pojechałem z nimi na obóz do Wisły. Trenerem był wtedy Jan Żurek i jak to w górnośląskich klubach był specyficzny klimat i podział na swoich i tych drugich. Podczas tego okienka transferowego chciano ściągnąć z Zagłębia Lubin Piotrka Przerywacza, ale kluby się nie dogadały. Za to w klubie był już Wojtek Górski, z którym znałem się z Lubina. Mimo nieudanej rundy bardzo miło wspominam ten okres spędzony na Górnym Śląsku. Atmosfera w szatni była dobra. Miałem przyjemność grać z Ecikiem (red. Marianem Janoszką, ojcem Łukasza, byłego zawodnika Zagłębia Lubin). Ta drużyna była tworzona na szybko i z zawodników niechcianych w swoich macierzystych klubach. Moim zdaniem zabrakło czasu na zgranie mimo usilnych starań trenera Żurka. Problemy organizacyjno-finansowe też miały na to duży wpływ, ponieważ później trzeba było przez sąd i Najwyższą Komisję Odwoławczą w PZPN odzyskiwać zaległości finansowe wobec nas. W Świcie była podobna sytuacja jak w powyższych klubach, szukano napastnika oraz próbowano uratować ligę w Nowym Dworze Mazowieckim. W tym klubie był zaciąg zawodników z całej Polski. Poznałem tam Arka Malarza, Łukasza Gorszkowa, Łukasza Mierzejewskiego, Jerzego Podbrożnego czy Kubę Wawrzyniaka.

K. K.: Zdobycie 8 bramek w sezonie 2002/2003 i awans do ekstraklasy z Górnikiem Polkowice. Dlaczego nie został Pan w Polkowicach i przeszedł do Polaru Wrocław?

R. J.: W Górniku Polkowice całkiem dobrze mi szło, a zwłaszcza w sezonie 2002/2003, w którym strzeliłem 8 bramek i zrobiliśmy awans do ekstraklasy. Niestety kończył mi się kontrakt i działacze nie przedstawili mi nowego. Ta sytuacja spowodowała, że wróciłem na stare śmieci i jako, że na Zakrzów miałem blisko to rozpocząłem treningi z Polarem Wrocław.

K. K.: W 2004 roku trafił Pan do Świtu Nowy Dwór prowadzonego przez Janusza Wójcika. Miał Pan świadomość, co jest grane? Jak dzisiaj wiadomo walka o utrzymanie odbywa się nie tylko na boisku, ale w równej mierze również poza nim?

R. J.: Kontynuując wcześniejsze pytanie o Świt NDM i to co się działo w klubie po objęciu posady przez trenera Wójcika, którego w sumie ciężko nazwać trenerem. Janusz Wójcik miał gadane i raczej wulgarny język. Sporą pracę wykonywali jego asystenci, którzy wszystkim się zajmowali. Jak mu się nie podobało podczas treningu czy meczu to dosadnie potrafił to skomentować. Pamiętam jedną z sytuacji związaną z testami nowych zawodników w Świcie. Przyjechał jakiś menadżer z zawodnikiem z Afryki i miał się zaprezentować Wójcikowi na treningu. Zaczął się trening, kilka ćwiczeń, a testowany zawodnik nie potrafi ich wykonać. Wójcik popatrzył na niego i podziękował mu od ręki, a menadżer był w szoku. Co do całokształtu jego działalności pozaboiskowej to nie byłem wtajemniczony w ten proceder.

K. K.: Czy oferta z Kani Gostyń była jedyną? Nie miał Pan możliwości pograć w wyższej lidze?

Drużyna Kani Gostyń z Radosławem Jasińskim. Zdjęcie wykonał Sebastian Frost

R. J.: Kilka ofert otrzymałem, ale wiązały się z graniem poza rodzinnymi stronami i nie skorzystałem z nich. Na wyborze Kani Gostyń zadecydowała moja znajomość z Jędrzejem Kędziorą i jego namowy, że tworzy się ciekawy zespół i będą walczyć o awans. Spędziłem tam trzy lata i była świetna atmosfera i super ludzie. W sezonie 2004/2005 drużynę fajnie poukładał trener Jurij Szatałow i z przewagą 10 punktów wygraliśmy w rozgrywkach IV ligi. Wyprzedziliśmy w tabeli Jarotę Jarocin i Koronę Piaski. Zgodnie z regulaminem rozgrywek zagraliśmy baraż ze zwycięzcą rozgrywek drugiej grupy IV ligi, Nielbą Wągrowiec. W pierwszym meczu wygraliśmy 2-0, w rewanżu to Nielba okazała się lepsza zwyciężając 2-0. Potrzebna była dogrywka, która nie przyniosła rozstrzygnięcia i dopiero rzuty karne dały nam wygraną i awans do III ligi, grupa 2.  Następnie w sezonie 2005/2006 wywalczyliśmy awans do drugiej ligi. Niestety działacze nie stanęli na wysokości zadania i nie zagraliśmy w niej. Pozostaliśmy w trzeciej lidze i pojawiły się problemy finansowe oraz waśnie działaczy. Wszystko to spowodowało wycofanie się drużyny z rozgrywek. W Gostyniu miałem też okazję pracować z trenerem Jurijem Szatałowem. To za jego kadencji zacząłem mu pomagać przy treningach i faktycznie wtedy zaczęła się moja przygoda z trenerką. W Kani grałem m. in. z Wojtkiem Kaczmarkiem, Tomkiem Nowakiem czy Zbigniewem Witkowskim. Jeśli chodzi o trenerów, to oprócz Szatałowa, byli jeszcze Krzysztof Pawlak, były zawodnik Lecha i reprezentant Polski, oraz Janusz Kubot. 

K. K.: Proszę opowiedzieć o czasie spędzonym w GKS Kobierzyce, WKP Odra Wrocław, Orle Pawłowice Wrocław. Czy grał Pan z jakimiś ciekawymi zawodnikami?

R. J.: Jako grający trener zrobiłem awans z Odrą Wrocław i Orłem Pawłowice do klasy okręgowej. Taka ciekawostka odnośnie GKS Kobierzyce. W Kobierzycach był młody zawodnik Jarek Gambal, a obecnie pracownik Zagłębia, który jak mnie poznał to powiedział, że kiedyś w Lubinie jak był dzieckiem to podczas meczu podawał mi piłki.

Radosław Jasiński w barwach Orła Pawłowice Wrocław

K. K.: Początki kariery trenerskiej i łączenie obowiązków zawodnika i trenera. Jak rozpoczęła się Pana trenerska przygoda. Proszę przybliżyć Pana funkcjonowanie w klubie Polonia Jaszowice. Czy zawodnicy drużyn przeciwnych wiedzą z kim mają do czynienia?

R. J.: W Polonii Jaszowice gram i trenuje wraz z moimi synami. Jest u nas rodzinna atmosfera. Nie płacimy pieniędzy za granie, bo ja jako trener nie wyobrażam sobie żeby w takiej klasie rozgrywkowej płacić komuś za grę. Robimy to z pasji i miłości do futbolu. Po meczu spotykamy się na świetlicy gdzie zawsze mamy poczęstunek i miło wspólnie spędzamy czas. Kilka razy otarliśmy się o awans do klasy okręgowej i brakowało niewiele. Obecnie gramy w A klasie w grupie Wrocław IV. Bycie trenerem w takiej klasie rozgrywkowej nie jest łatwe. Mam kilku chłopaków, którzy mogliby pograć wyżej, ale widocznie odpowiada im atmosfera niższych lig. Ludzie pracują, uczą się i mają swoje obowiązki. Muszę przygotowywać treningi pod zawodników, którzy będą na danym treningu. Nie mogą to być też jakieś wymyślne treningi jak w ekstraklasie i muszą być dobierane pod umiejętności danego zawodnika. Czasami zastanawiam się czy trenerzy z ekstraklasy poradziliby sobie w takich warunkach.

K. K.: Czy podczas swojej kariery miał Pan agenta? Czy sam Pan negocjował swoje kontrakty? Jak to wyglądało z Pana perspektywy?

R. J.: Nigdy nie miałem agenta. Po pierwsze w moich czasach raczej ciężko było uświadczyć kogoś takiego i w Zagłębiu Lubin raczej nikt nie miał swojego agenta. Nawet Radek Kałużny go nie miał w tym czasie, dopiero w późniejszym okresie miał swojego przedstawiciela. Po drugie ja nigdy nie miałem zaufania do obcych i nie powierzyłbym prowadzenia moich spraw osobie, która nie jest ze mną spokrewniona. To musiałaby być osoba której ufam. Wszelkie negocjacje w sprawach kontraktów, pensji czy wypożyczeń prowadziłem sam. Teraz jakiś zawodnik kopnie piłkę parę razy prosto i ma już menadżera. Wszystko jest pięknie dopóki, któryś z młodych chłopaków nie złapie kontuzji czy nie pojawią się problemy. Patrząc z perspektywy czasu to gdyby ktoś mnie reprezentował to może zagrałbym w lepszych klubach lub lepiej zarabiał. Teraz możemy tylko gdybać.

K. K.: Czy w swojej trenerskiej pracy wzoruje się Pan na którymś z byłych trenerów? Który trener z Pana całej kariery mógłby być dla Pana wzorem do naśladowania?

R. J.: Podczas swojej kariery miałem wielu trenerów. Jak to bywa w życiu piłkarza jedni byli dobrymi fachowcami, inni trochę mniej. Powiem szczerze, że jak byłem młodszy to nie zwracałem uwagi na to jak trenują i jak wygląda ich warsztat. Po prostu chciałem dobrze grać w piłkę i strzelać bramki. Jeszcze będąc zawodnikiem Zagłębia zrobiłem sobie kurs instruktora. Będąc już doświadczonym zawodnikiem w Gostyniu miałem okazję współpracować i obserwować pracę trenera Szatałowa. Miał ciekawy warsztat trenerski i wypłynął w późniejszym czasie na szerokie wody. Z każdego z trenerów starałem się czerpać te pozytywne cechy i adoptować je do swoich potrzeb trenerskich.

K. K.: Czym oprócz trenerki obecnie się Pan zajmuje?

R. J.: Oprócz trenowania i grania w Polonii Jaszowice oraz gry w lidze oldbojów w barwach Śląska Wrocław pracuje zawodowo w firmie zajmującej się oknami i roletami.

Na zakończenie wywiadu parę słów od Pana Radosława Jasińskiego: Myślę, że podczas mojej przygody związanej z piłką spotkałem wiele ciekawych osób i wszystkim serdecznie dziękuje. Bywały również trudne chwile, ale do nikogo nie czuje urazy. Sport i piłka ma łączyć, a nie dzielić. Chciałbym podkreślić, że zawsze czułem wsparcie rodziny. Rodzice wiele poświęcili żeby mnie wychować i wspierali w dążeniu do celu jakim była profesjonalna gra w klubie. Dziękuję moim braciom za wspólne chwile na boiskach. Dzięki mojej Żonie i jej wsparciu w życiu codziennym mogłem skupić się na piłce nożnej i karierze. Zawsze czułem jej wsparcie w trudniejszych momentach i za to jestem jej wdzięczny. Moje dzieci motywowały mnie do jak najlepszej gry i oddawaniu serducha na boisku. Chciałbym podkreślić, że rodzina była i jest dla mnie najważniejsza!!! Z wielkim sentymentem powspominałem moją młodość i za to dziękuje. Może kiedyś będzie okazja spotkać się z większością kolegów i trenerów na stadionie Zagłębia, który zawsze zostanie w mojej pamięci na pierwszym miejscu! Dziękuję za spotkanie i pamięć! Pozdrawiam!

Krzysztof Kostka: Dziękuję serdecznie za pomoc w przygotowaniu pytań Zagłębie Lubin Unofficial FanPage inny niż wszystkie. Dziękuję serdecznie za miłe przyjęcie i poświęcony czas oraz udostępnienie swoich zbiorów. 

Fot. Archiwum Radosława Jasińskiego

 


POWIĄZANE ARTYKUŁY