Restauratorzy z Lubina nie wierzą, że policja ochroni ich przed gangsterami. Spłonęły już trzy lokale: Hulio, Broadway, Baribal – tak zaczyna się dzisiejszy artykuł w „Gazecie Wrocławskiej”.
W piątkową noc bandyci zakpili sobie z lubińskiej policji: podłożyli ogień w klubie Baribal, znajdującym się w tym samym budynku przy ul. Wyszyńskiego, co komisariat. Choć to centrum największego Osiedla w mieście, nocą nie ma tu policyjnych dyżurów. Komendant Arkadiusz Rawski zlikwidował je w sierpniu 2007 roku w ramach oszczędności. Krzysztof Olszowiak – przewodniczący komisji bezpieczeństwa w radzie miejskiej – ostrzegał, że nie pozostanie to bez wpływu na bezpieczeństwo mieszkańców Przylesia. Dziś może czuć co najwyżej gorzką satysfakcję, że miał rację.
Klub Baribal to jedna z nielicznych w mieście dyskotek. Bogusław Fortuński, właściciel lokalu, nie ma wątpliwości, że piątkowego pożaru nie wywołało zwarcie, ani nic podobnego. Podpalacz musiał wyważyć drzwi ewakuacyjne i podłożyć ogień. Około piątej rano kobieta, która wyszła odśnieżać chodniki, zauważyła płomienie. To ona zaalarmowała policję i straż pożarną. Tylko dzięki błyskawicznej interwencji straty nie są duże – wynoszą ok. 50 tys. zł.
Mniej szczęścia miał Tomasz Naborczyk, właściciel dyskoteki Broadway, która spłonęła doszczętnie tydzień wcześniej. Gdy po trzeciej w nocy przypadkowy taksówkarz wszczął alarm, ogień na dobre hulał już po wnętrzu najmodniejszego w Lubinie lokalu. Policja twierdziła początkowo, że pożar wywołało zwarcie instalacji elektrycznej. Powoływała się na wstępną opinię biegłego. Kilka dni później prokurator Liliana Łukasiewicz z Prokuratury Okręgowej w Legnicy poinformowała, że śledczy natrafili na nowe dowody, które nie wykluczają podpalenia. Prokuratura nie ujawnia, co znalazła, ale może chodzić o nagrania z monitoringu, klub jest bowiem obserwowany przez kamery.
Pod koniec grudnia spłonął – po niespełna trzech miesiącach działalności – całodobowy bar Hulio na osiedlu Przylesie. Podpalacz – mężczyzna w kapturze – przyszedł, gdy w środku siedzieli jeszcze klienci. Jakby nigdy nic, wszedł przez główne wejście, rozlał po sali łatwopalny płyn i podłożył ogień.
Dwa miesiące wcześniej właścicielka Hulio – młodziutka, drobna dziewczyna – jako jedyna wmieście odważyła się wydać policji bandytów, którzy nachodzili ją, próbując wymusić haracze. Gdy zdemolowali bar i pobili klientów, złożyła zeznania, które doprowadziły do błyskawicznego aresztowania siedmiu mężczyzn, w tym Igora i Kowala – czołowych figur w jednym z dwóch lubińskich gangów. Policja miała ją chronić, ale nie dała rady. – Każdy z nas jest w strachu – mówi anonimowo pracownica jednej z restauracji. – Nie wiadomo, kto będzie następny.
Tomasz Naborczyk z Broadwayu twierdzi, że przed pożarem nikt mu nie groził. Podobnie Bogusław Fortuński. – Tym bardziej jestem zaskoczony, bo kompletnie się tego nie spodziewałem – dodaje. – To jakaś dziwna akcja przeciwko wszystkiemu i wszystkim. Wprowadzimy nowe zabezpieczenia i nie damy się zastraszyć. Bezczelność gangsterów grasujących w Lubinie rośnie. Nie mają już nawet skrupułów, by podpalić lokal, który mieści się nad komisariatem policji.
Mężczyzna, który prowadzi inny pub w Lubinie, pokazywał nam schowany pod ladą kij bejsbolowy. Trzyma go do samoobrony – na wypadek, gdyby grupa, która przyszła do niego kiedyś po pieniądze, znowu pomyślała o haraczu. – Zabiję któregoś drania, jak tu wejdzie – deklaruje. Na ochronę policji nie liczy.
Od restauratorów dowiedzieliśmy się, że w połowie sierpnia ubiegłego roku bandyci urządzili sobie nocny objazd lubińskich lokali. Mimo monitoringu, jakim szczycą się władze samorządowe, kawalkada samochodów na obcych rejestracjach (m.in. z Bolesławca) bezkarnie krążyła po mieście. Kilkudziesięciu zamaskowanych i uzbrojonych w kije bandziorów napędziło strachu biznesmenom. Nasz informator twierdzi, że to wtedy pod dopiero co otwartym Broadwayem zdemolowano auto właściciela dyskoteki.
Więcej w dzisiejszej „Gazecie Wrocławskiej”.
red