Właściciele lubińskich budynków mają pełną swobodę w doborze elewacji. W efekcie nierzadko cierpi na tym estetyka miasta, bo – jak zauważa wielu mieszkańców – wygląd części fasad woła o pomstę do nieba. – Niektóre to architektoniczne koszmary, a ich brzydotę dodatkowo uwydatnia elewacja – ubolewają esteci.
Do końca 2003 roku magistrat wydawał inwestorom tzw. decyzje o warunkach zabudowy. Dokument ten określał m.in. kolorystykę elewacji, która musiała pasować do otoczenia. Taki zapis zniknął w momencie, gdy wspomniane decyzje zostały zastąpione tzw. planami miejscowymi, które z kolei dają inwestorom dużą swobodę.
Ze względu na występowanie szkód górniczych, od końca 2003 roku w Lubinie nie można już wydawać „decyzji o warunkach zabudowy”, a co za tym idzie określać estetyki budowli. – Możemy tylko sprawdzić na przykład czy zgadza się liczba kondygnacji lub rodzaj dachu. Na kolor nie mamy już żadnego wpływu – przyznaje Piotr Jendrzejaczyk z wydziału gospodarki gruntami, architektury i ochrony środowiska w lubińskim magistracie.
Miejski architekt przyznaje, że kiedyś spółdzielnie mieszkaniowe konsultowały z miastem kolorystykę remontowanych blokowisk. Kiedy jednak zorientowały się, że nie ma podstaw prawnych, by to robić – zaczęły dekorować budynki według własnego uznania.
Esteci proponują, by w Lubinie powołać stanowisko plastyka miejskiego. Piotr Jendrzejaczyk tłumaczy jednak, że taka osoba mogłaby jedynie pełnić funkcję doradczą. – Nie ma przepisów, które nakazywałyby inwestorom przestrzegania jego zaleceń – wyjaśnia urzędnik.
Wygląd Lubina zależy więc jedynie od wyczucia estetyki konkretnych inwestorów. Powiedzenie mówi, że o gustach się nie dyskutuje, jednak patrząc na elewacje niektórych domów… trudno milczeć.