Nie słuchają, robią na przekór, milczą albo krzyczą i pyskują. Trzaskają drzwiami albo całymi dniami siedzą przed monitorem komputera, odcinając się od domowników słuchawkami. Na złość rodzica reagują jeszcze większą złością swoją lub przeciwnie – wycofują się z relacji. Efekt śnieżnej kuli wtedy jest murowany.
O tym, dlaczego rodzicom trudno czasem porozumieć się z dorastającymi dziećmi i co może pomóc w odbudowie dobrej więzi z Angeliką Wojtaś z Dolnośląskiego Centrum Zdrowia Psychicznego dla Dzieci i Młodzieży w Lubinie rozmawia Joanna Dziubek.
Naście lat to ten moment, w którym rodzic przestaje być najważniejszym autorytetem. Większe znaczenie zyskuje opinia rówieśników. Dopóki sprawy mają się dobrze, nie rodzi to większych problemów. Gorzej, gdy zaczynają się jakieś trudności, a rodzic wciąż musi spełnić swoją opiekuńczą rolę. Co zrobić, żeby dorastająca córka lub syn chcieli jeszcze słuchać „starych”?
Faktycznie mówimy o czasie, w którym dziecko zaczyna się separować od rodzica. To właściwe, bo nastolatek zaczyna budować swoją tożsamość i niezależność. To naturalny etap w rozwoju, dlatego jego uwaga kieruje się w stronę grupy rówieśniczej. I trzeba tu wyraźnie podkreślić, że takiego nastolatka będzie trudno wychować, jeśli nie udało nam się tego zrobić wcześniej.
Z drugiej strony to zrozumiałe, że rodzic w kontakcie z nastoletnim dzieckiem usiłuje utrzymać rolę autorytetu – w końcu był nim przez wiele lat.
Tak, bo „ja, dorosły, wiem lepiej”. Zapominamy, że z nastolatkiem dobrze byłoby porozmawiać już jak z drugim dorosłym, a nie jak z dzieckiem. Potrzebna jest relacja bardziej partnerska. Wiem jednak, że dla rodziców bywa to trudne, bo muszą się pogodzić z utratą wpływu, jaki wcześniej przez lata wywierali na dziecko.
Gdy nastolatek zaczyna się separować, siłą rzeczy rodzice mają z nim mniej kontaktu. To jest burzliwy okres, nie tylko dla dzieci, ale i rodziców, więc komunikacja między nimi może układać się różnie. Jednym z pierwszych sygnałów jest milczenie dziecka – ono po prostu przestaje z rodzicami rozmawiać. I w takim przypadku dobrze jest nie formułować od razu pretensji: „Dlaczego ty się tak nie odzywasz?!”, bo dziecko wtedy będzie się jeszcze bardziej wycofywać, czując, że jest w jakiś sposób atakowane. Znacznie lepsze rezultaty przyniesie nam zapytanie z troską, co jest powodem tej ciszy. Pokażmy dziecku, że je widzimy, że ma naszą uwagę, że nas obchodzi i troszczymy się o nie, a nie złościmy na jego zachowanie.
Nie wchodzić w rolę odpytującego wychowawcy?
Nie. I na pewno do niczego dziecka nie zmuszać, bo będziemy mieć skutek odwrotny do zamierzonego. Wystarczy zadać sobie pytanie, jak my byśmy zareagowali, gdyby ktoś chciał od nas coś uzyskać na siłę. Na pewno by nam się to nie podobało. Jak już powiedziałam, nastolatek to bardziej dorosły, więc trzeba przyjmować taką właśnie perspektywę.
Należy też pamiętać, że dzieci nie są dla nas, tylko my jesteśmy dla nich. Nie czekajmy więc, aż ten nastolatek sam do nas przyjdzie. Dzieci w tym wieku boją się oceny, że powiedzą coś w ich mniemaniu głupiego, że zostaną zlekceważone czy potraktowane z góry. Dlatego bądźmy na nie uważni i sami inicjujmy rozmowy.
Kluczem do skutecznej komunikacji międzyludzkiej jest używanie tego samego kodu – pojęć, kontekstów, form. O to jest dziś szczególnie ciężko, bo rodzice nie nadążają za tym, jak zmienia się rzeczywistość nastolatków, szczególnie ta cyfrowa. W efekcie nie rozumieją, co mówią ich dzieci. Co z tym zrobić?
To pozorny problem – wystarczy przecież zapytać. Nie ma powodu do wstydu, że nie rozumiemy znaczenia jakichś słów czy skrótów używanych dziś przez nastolatki. „Powiedziałaś to i to. Nie bardzo wiem, o co chodzi, a zależy mi na tym, żeby zrozumieć. Możesz mi to wyjaśnić?”. Rodzice i nastolatki pochodzą z różnych światów, ale to nie znaczy, że nie mogą się między nimi spotkać. Czasem wystarczą takie proste zabiegi, jak parafraza, czyli pytanie w rodzaju „Czy dobrze zrozumiałam, że…?” albo dopytanie o wyjaśnienie: „Czy to znaczy, że…”? To są uniwersalne środki do skutecznej komunikacji, więc pomogą się porozumieć i w tym przypadku. Nie tylko pokażemy, że uważnie słuchamy, ale że jesteśmy też ciekawi, co się dzieje w życiu naszego dziecka. Że liczy się dla nas coś więcej niż tylko zdobywane w szkole stopnie.
W jaki sposób rozmawiać, gdy pojawia się sytuacja trudna, konfliktowa? Gdy do głosu dochodzą emocje?
Złotego środka tutaj nie ma, ale na pewno trzeba wtedy za wszelką cenę poszukać w sobie cierpliwości. Relacja to jest coś, co się stale buduje i rozwija. Tak samo ze zdobywaniem zaufania i szacunku – to zawsze jest proces. I w tym procesie może się okazać, że nawet jeśli nam się do tej pory super rozmawiało z dzieckiem, to wydarzy się coś, co tę komunikację mocno zakłóci. Im więcej tych zakłóceń, tym bardziej powinniśmy zdawać sobie sprawę, że to relacja z dzieckiem wymaga naszej uwagi. Wtedy najlepsza jest, moim zdaniem, metoda małych kroków. Czyli cierpliwość właśnie. Oczywiście z najbliższymi jest to najtrudniejsze, bo zawsze pojawia się duży ładunek emocjonalny.
Czy wtedy dobrym pomysłem jest zostawienie trudnego tematu na chwilę i wrócenie do niego za jakiś czas?
Tak, ale trzeba wyraźnie zaznaczyć, że jesteśmy otwarci na tę rozmowę, gotowi do dialogu i że nie chcemy niczego unikać.
Co – według obserwacji z pani praktyki – jest najczęstszą przyczyną nieporozumień między rodzicami a dziećmi?
Myślę, że brak zainteresowania właśnie. Dziecko od razu wyczuje, kiedy u rodzica brakuje tej autentycznej ciekawości. Wtedy zamiast dialogu mamy ogromne emocje, często obrażanie się… Dorosłym często brakuje takiego „przyjęcia na klatę”, że czasem trzeba trochę odpuścić oraz zaakceptować fakt, że nasze dziecko może już mieć swój własny i w dodatku odmienny od naszego punkt widzenia. Zawsze podkreślamy, że praca z dzieckiem to praca z całym systemem rodzinnym i w procesie terapii musimy wszyscy grać w jednej drużynie.
Dziękuję za rozmowę.