Lubinianie uczcili dziś pamięć Polaków wymordowanych na Kresach Wschodnich. – Dzięki Bogu, że dożyłem takich czasów, że możemy tu przyjść i o tym mówić – stwierdza Józef Łukasiewicz, który przyjechał do Lubina w 1945 roku ze wsi Boryczówka.
Dziś w Polsce obchodzony jest Narodowy Dzień Pamięci Ofiar Ludobójstwa dokonanego przez ukraińskich nacjonalistów na obywatelach II Rzeczypospolitej Polskiej, poświęcony m.in. ofiarom rzezi wołyńskiej. 11 lipca przypada rocznica tzw. krwawej niedzieli, podczas której w 1943 r. na Wołyniu doszło do największej fali mordów na Polakach.
Lubinianie, jak co roku, upamiętnili tych, którzy zostali zamordowani przed laty. Najpierw w kościele pw. Najświętszego Serca Pana Jezusa odprawiona została msza, później pod Pomnikiem Pamięci Ofiar Ludobójstwa na Kresach Wschodnich II Rzeczpospolitej złożono kwiaty i zapalono znicze.
– Nasze dzieje były różne. Jako Starostwo Powiatowe od wielu lat staramy się wraz z kombatantami i różnymi organizacjami upamiętniać ważne wydarzenia z historii Polski. Należy pamiętać o tych, którzy polegli, modlić się za ich dusze. Takie spotkania, jak to dzisiejsze, służą też przekazaniu wiedzy kolejnemu pokoleniu – mówi Jadwiga Musiał, przewodnicząca rady powiatu lubińskiego.
Oprócz przedstawicieli lubińskiego powiatu, dziś pod pomnikiem nie zabrakło też Sybiraków czy kombatantów. Spotkaliśmy tu także Józefa Łukasiewicza, który opowiedział nam historie ze swojego życia, ale i wiele ciekawych faktów o Lubinie sprzed lat. Pan Józef żałuje, że tych, którzy przyjechali tu z Kresów, zostało już tak niewielu, ale cieszy się, że w końcu można mówić o tym, co się wydarzyło przed 78 laty.
– Szkoda tylko, że mówi się o tym tylko z okazji rocznicy – dodaje ze smutkiem. – Komuna nie pozwalała o tym mówić, bo byliśmy przecież przyjaciółmi. W ogóle się o tym nie mówiło. W 1945 roku było już po wojnie. Banderowcy byli wyłapywani przez Ruskich, część była wysyłana na Sybir. Ruscy jednak w dalszym ciągu nas wyganiali, przecież ja tu nie przyjechałem z własnej woli. Jechałem miesiąc w odkrytym wagonie towarowym. To była męka. Gdy tu przyjechaliśmy, wszystko było zdemolowane, rozszabrowane – wspomina.
Gdy pan Józef przyjechał do Lubina miał 10 lat. Pochodzi z tarnopolskiego ze wsi Boryczówka. Jego ojciec został pobity i zmarł. Wraz z mamą i siostrą chowali się, by przeżyć. Pan Józef wszystko dokładnie pamięta.