Był nastolatkiem, gdy na strychu znalazł stary niemiecki zegar i postanowił dać mu drugie życie. Choć interesował się mechaniką, to w tej dziedzinie nie miał żadnego doświadczenia, ani też Internetu, w którym dziś mógłby obejrzeć instruktażowy filmik, jak reperować stare zegary. Rzecz bowiem działa się w latach 60. minionego stulecia. To wszystko jednak nie przeszkodziło mu w osiągnięciu zamierzonego celu. Tak w wielkim skrócie narodziła się wielka pasja pana Ryszarda Turka z Lubina, którą z niewielkimi przerwami pielęgnuje do dziś. – Po tylu latach doszedłem do takiej formy, że z zamkniętymi oczami składam zegar – przyznaje bez fałszywej skromności.
Cierpliwość, spokój, opanowanie i przede wszystkim niebywała precyzja – bez tych cech osobowości pan Ryszard nie mógłby z powodzeniem realizować swojej pasji już od ponad 35 lat. Gdy zabiera się do pracy odsuwa na bok codzienność i koncentruje się tylko na jednym.
– Nawet telewizora nie włączam, bo mi to przeszkadza – mówi lubinianin, który w lutym ukończył 70 lat.
Jak twierdzi, gdyby nie te zegary to „mózgiem by nie ruszył wcale”. – A przy tym jest naprawdę dużo myślenia – zauważa.
Stare zegary lub potrzebne części do nich zwykle kupuje na giełdzie antyków w Legnicy, Jeleniej Górze lub na portalu allegro.
– Biorę tylko te niedziałające, bo są o połowę tańsze, a ja i tak wiem, że je zrobię. Zwykle mają pozacierane mechanizmy, urwane sprężyny lub poszczerbione koła zębate. Trzeba to wszystko rozebrać, wyczyścić, ewentualnie wymienić pewne elementy i zakonserwować. W większości z nich zasada działania jest bardzo podobna – tłumaczy pan Ryszard.
– Ogólnie ludzie się nie znają i często nawet nie dają sobie sprawy, jak cennych rzeczy pozbywają się za grosze. Jeśli chodzi o zegary, to w dzisiejszych czasach większość osób wybiera „elektroniki”. Włożą do środka baterie i przez dwa lata nie trzeba się niczym przejmować. Tymczasem zegary, którymi ja się zajmuję, mają w sobie to coś – dodaje.
Odkąd kilkanaście lat temu przeszedł na emeryturę zegarom poświęca znacznie więcej czasu niż wcześniej. To nie tylko daje mu radość i satysfakcję, ale też pozwala oderwać się od przykrych sytuacji życiowych.
– O to przede wszystkim chodzi. Jak się zabieram za pracę, to na chwilę zapominam o wszystkim. A jak już naprawię jakiś stary zniszczony egzemplarz to mam czasem wrażenie jakby on do mnie mówił. Jakby chciał mi podziękować za podarowanie życia – uśmiecha się pasjonat zegarów.
Obecnie w jego dwupokojowym mieszkaniu tyka około 50 antycznych czasomierzy. Kolejne kilkadziesiąt trzyma w pomieszczeniu gospodarczym. Ile takich monumentalnych cacek przewinęło się przez jego ręce w ciągu całego życia? Tego nawet on sam nie jest w stanie oszacować. Na pewno były ich tysiące. Najstarszy, z jakim miał do czynienia, to tzw. „wiedeńczyk” żyłkowy z 1874 roku. Ponad stuletnich okazów w swojej bogatej kolekcji ma zresztą znacznie więcej.
– Kilka lat temu znajomy zegarmistrz przekazał mi zegar, co przeleżał pod podłogą od czasów wojny. Przyniósł mu go do naprawy pewien mieszkaniec, który robił remont w domu. Zegar ten był całkowicie zatarty i w ogóle nie chodził. Mi udało się go uruchomić – wspomina.
Lubinianin zdaje sobie sprawę, że jego profesja powoli przechodzi do lamusa. W samym Lubinie aktywnie działających zegarmistrzów można policzyć na palcach jednej ręki. Póki co zleceń i zajęcia mu jednak nie brakuje. Czy tak będzie również w przyszłości? Czas pokaże. Tymczasem pan Ryszard bez względu na wszystko nie planuje rezygnować ze swojej życiowej pasji…