Kilkadziesiąt tysięcy złotych kosztują nas rocznie wandale, a właściwie naprawianie wyrządzonych przez nich szkód. Chuligani odwracają znaki drogowe, kradną ławki i tabliczki informacyjne, niszczą wiaty, kosze na śmieci, pomniki – ich inwencja twórcza nie zna granic. Niewielu z nich odpowiada później za swe popisy.
Niedawno ktoś ukradł stalową stylizowaną ławkę z parku Solidarności, która warta jest około 600 zł. – Może trafiła do kogoś na działkę, może na sprzedaż – zastanawia się Ryszard Dąbrowski z wydziału infrastruktury urzędu miejskiego.
Ostatnio popularnością cieszą się też tabliczki ostrzegające przed mandatem za nieposprzątanie po swoim psie. Ukradziono ich już w sumie kilka sztuk.
Z miejskich ulic znikają także znaki drogowe. – Jeśli nie kradną, to je przekręcają. W ubiegłym roku mieliśmy aż 630 interwencji z tym związanych – wylicza Ryszard Dąbrowski.
Dwa razy w tygodniu pracownicy wydziału drogowego objeżdżają miasto i sprawdzają, czy wszystkie znaki drogowe stoją na swoim miejscu i czy żaden nie został zamalowany, zaklejony lub przekręcony. – Przy każdym wyjeździe mamy co robić – załamuje ręce Ryszard Dąbrowski, pytany czy zdarzają się wyjazdy bez interwencji.
Nasz Czytelnik Władysław Jasiński również nie może wyjść z podziwu, że lubinianie niszczą nawet te najpiękniejsze i niedawno powstałe miejsca odpoczynku. – Zawsze w nocy z piątku na sobotę, jakiś żartowniś przewraca figurę ustawioną na skwerku na ulicy Paderewskiego. Szkoda tej rzeźby. Ktoś zadbał, żeby plac dobrze wyglądał, a teraz to jest niszczone – martwi się pan Władysław.
Służby miejskie już dwa razy musiały podnosić figurę. Ona i tak w porównaniu do innych lubińskich rzeźb ma się całkiem nieźle. Wandale na razie oszczędzają też pomniki Wyżykowskiego i Piłsudskiego. W pozostałych dziedzinach ich pomysłowość nie zna granic.
Największym utrapieniem służb komunalnych pozostają wandale wyżywający się na wiatach przystankowych i ulicznych koszach na śmieci. – Rocznie na naprawę wydajemy około 80 tysięcy. Cztery razy do roku wstawiamy szyby na przystankach – dodaje Dąbrowski. – Jedynie 10 procent sprawców zniszczeń zostaje złapanych.
Jak przyznaje urzędnik, wszyscy sprawcy stawiają się później w magistracie, by zapłacić za wyrządzone straty. Chcą sobie w ten sposób zapewnić łagodniejszy wyrok w sądzie.