Jest jeszcze zbyt wcześnie, żeby mówić o pladze, ale problem niewątpliwie występuje. Otóż, w ostatnim czasie w Lubinie doszło już do co najmniej kilku groźnych przypadków zatruć u psów. Niestety jeden z nich okazał się śmiertelny. Właściciele czworonogów zastanawiają się, czy aby ktoś celowo nie próbuje zrobić krzywdy ich pupilom.

Do naszej redakcji zadzwonił mieszkaniec ul. Sztukowskiego, właściciel pięciomiesięcznej suczki rasy sznaucer. Twierdzi, że jego pies ledwo uszedł z życiem po jednym z wieczornych spacerów.
– Przydarzyło się nam to 12 listopada około godz. 21 w rejonie ulic Krupińskiego, Biedronkowej i Sztukowskiego. Jest tam takie miejsce, gdzie zawsze wychodzimy z naszą Kokosanką, którą mamy od dwóch miesięcy. To jest sznaucer, więc cały czas coś tropi, coś sprawdza w trawie – mówi lubinianin.

Mężczyzna uważa, że to właśnie wtedy jego czworonóg musiał coś zjeść lub polizać, co mu bardzo zaszkodziło.
– Wróciłem z nią do domu. Leciała mi przez ręce, ale myślałem, że po prostu jest zmęczona po bieganiu. Jednak zaczęła się mocno krztusić i nie mogła utrzymać głowy. Pojechaliśmy więc w nocy na pogotowie weterynaryjne do Polkowic – kontynuuje.
Ostatecznie, po dwugodzinnej wizycie Kokosankę udało się uratować. Psu podano antybiotyk w tabletkach, glukozę wzmacniającą i środek przeczyszczający.
– Pani doktor powiedziała, że to jest jakaś trucizna, bo nie było to coś, co pies mógłby zjeść i uszkodzić organy wewnętrzne. Wtedy w kale byłaby krew, a tej krwi nie było, więc prawdopodobnie ktoś rozsypał truciznę. Przez przypadek lub celowo. Myślę, że to proszek, bo staramy się pilnować, żeby nasz pies nic nie zjadł, a nawet po ciemku byłoby widać, że coś zjadł – zauważa mężczyzna.

Następnego dnia właściciele wycieńczonego zwierzęcia udali się z nim do swojego weterynarza w Lubinie na kontrolę. Przed gabinetem rozmawiali z kilkoma osobami, którym przytrafiły się podobne historie.
– Ludzie mówili, że po drugiej stronie ul. Jana Pawła II zdarza się, że do ogródków są wrzucane jakieś trutki. Z kolei od pani weterynarz dowiedziałem się, że dwa tygodnie wcześniej zdechł zatruty pies. Zaczynamy teraz psie przedszkole i pani behawiorystka też wspominała, że słyszała o przypadkach zatruć – opowiada nasz rozmówca.
Kokosanka wciąż dochodzi do siebie, ale na szczęście ma się już znacznie lepiej. Teraz, zgodnie z zaleceniami weterynarz, na każdy wyjście z domu musi mieć zakładany kaganiec. Jej właściciel chciałby historią swojej suczki ostrzec innych mieszkańców przed zagrożeniem.
Skontaktowaliśmy się z gabinetem weterynarii, o którym mówił lubinianin. W trakcie rozmowy potwierdzono nam, że w ostatnich tygodniach rzeczywiście było więcej przypadków zatruć u psów niż zwykle. Podobna sytuacja miała też miejsce w okresie wakacyjnym. Lekarze nie umieli jednak dokładnie wskazać rodzaju substancji, jaka znajdowała się w żołądkach zwierząt.