Zofia Seredyńska straciła pracę właśnie między inny dlatego, że na szpitalną wigilię dla dyrekcji przygotowała, według swojej szefowej, niesmaczne, za duże i popękane krokiety. Lubinianka uważa jednak, że główną przyczyną jej zwolnienia było to, że ośmieliła się zapytać szefową przy innych pracownikach, dlaczego ta nie przestrzega umowy. Pani Zofia nie jest jedyną osobą, która była nękana w pracy. Jej koleżanki i koledzy boją się jednak o tym mówić. Nie chcą skończyć jak pani Zosia.
– To zwyczajny mobbing – mówią związkowcy z ZOZ-u o warunkach panujących w firmach, które przejęły pracowników kuchni, grupę sprzątającą oraz salowe od lubińskiego szpitala.
W grudniu lubińska placówka medyczna przekazała swoich dotychczasowych pracowników kuchni do firmy zewnętrznej, zaś w marcu ten sam los spotkał salowe i ludzi zajmujących się porządkami w szpitalu. Związkowcy tuż po zmianach otrzymali niepokojące sygnały od przejętych pracowników.
– Nikt z nami nie konsultował zasad, na jakich zostali przekazani pracownicy do firm zewnętrznych. A teraz nie chcą nam udostępnić umowy, jaką podpisano. Potem okazało się, że sytuacja tych osób nie jest najlepsza. Na przykład pracownicy kuchni zmuszeni zostali do podpisania zrzeczenia się świadczeń z Funduszu Świadczeń Socjalnych i pracy po dwanaście godzin – mówi Anna Szałas szefowa Międzyzakładowego Związku Zawodowego Pracowników Ochrony Zdrowia i Pomocy Społecznej. – Atmosfera w kuchni jest bardzo zła. Ludzie jednak boją się, że stracą pracę.
Związkowcy zwrócili się z prośbą o pomoc do radnych powiatowych. Nie odpowiedział im żaden z rajców. Otrzymali za to list od szefowej firmy zawiadującej obecnie szpitalną kuchnią. – To był list z pogróżkami – mówi Bogusława Grabowska ze szpitalnej Solidarności. – Pani prezes firmy Sabat, Barbara Łysko, nakazała nam w nim napisać oświadczenie, że w piśmie, które napisaliśmy do radnych, były kłamstwa i dodatkowo chciała, żebyśmy zapłacili trzy tysiące złotych na dom dziecka. Jeżeli tego nie zrobimy, poda nas do sądu – dodaje.
Barbara Łysko nie chce komentować sprawy, powiedziała, że zwróciła się już do sądu i nie będzie nic mówić, dopóki nie będzie wyroku. Przekonuje też, że nie wysyłała żadnych pogróżek, tylko pismo wzywające do naprawy szkód.
Zofia Seredyńska, która straciła pracę w szpitalnej kuchni po trzydziestu jeden latach, również oddała sprawę do sądu pracy.
– Przeżyłam trzynastu dyrektorów, trzynaście kierowniczek – mówi. – Nikt się nigdy nie skarżył. Pan dyrektor pochwalił moje krokiety po wigilii, a potem dostałam naganę od pani prezes. Z kuchni zostałam przeniesiona do zmywalni, pracowałam po dwanaście godzin na dobę. Pani prezes oskarżyła mnie też o to, że poszłam naskarżyć związkom i do PIP-u, a do tego buntuje pracowników. W lutym dostałam wypowiedzenie – żali się pani Zofia.
Związkowcy po upływie półtora miesiąca od wysłania listu do radnych powiatu, przyszli na sesję. – Nie możemy dłużej czekać – stwierdzili. – Nie przyszedł z nami żaden pracownik kuchni, bo boją się stracić pracę, ale o ich złej sytuacji jest głośno w szpitalu.
Przewodniczący jednak nie chciał ich słuchać. – Tego nie ma w porządku obrad – powiedział Edward Łagun. – Obiecuję, że na następnej sesji taki punkt będzie.
Związkowcy czekają więc na kolejne spotkanie radnych.