LUBIN. – Teraz zagryzł psa, a później może rzucić się na dziecko – rozpacza pani Iwona. Yorka jej rodziny rozszarpał wyżeł sąsiadów. Pies od dawna terroryzuje okolicę. Biega bez smyczy i kagańca.
– Po tym jak wyżeł zagryzł naszego Dżekiego, z rozmów z sąsiadami okazało się, że każdy boi się tego psa, na kilka osób skoczył, wskakiwał też na ogrodzenia – mówi pan Janusz, mąż pani Iwony.
Mieszkają w domu jednorodzinnym na Żeromskiego i od około siedmiu lat, czyli odkąd się tam wprowadzili, mają problemy z psem sąsiadów. – Zawsze kończyło się na zwróceniu uwagi. Ale nigdy właściciele wyżła nie reagowali – wspomina pan Janusz. – Machaliśmy na to ręką, ale gdy rozszarpał Dżekiego, stwierdziliśmy, że pies może zagrozić także ludziom.
Wielkiego wyżła właściciele wypuszczają za bramkę bez smyczy i kagańca. Tego dnia, gdy pan Janusz znalazł swojego ledwo żywego psa, było podobnie. Wyżła i jego właściciela widziała sąsiadka, która wracała ze spaceru ze swoim czworonogiem. Widziała też, że bramka prowadząca do domu pana Janusza i pani Iwony jest zamknięta, dlatego lubinianie nie mogą zrozumieć, jak doszło do tego, co się wtedy stało.
– Robiłem coś w ogrodzie i nagle usłyszałem przerażający skowyt. Pobiegłem przed dom. W bramce sąsiadów zakleszczony był Dżeki – wspomina pan Janusz.
Piesek był pogryziony. Właściciele opisując to co zobaczyli, używają słowa „rozszarpany”. – Był tak pogryziony, że weterynarzowi ciężko było go pozszywać. Wystawały mu żebra – dodają.
Dwa dni później piesek już nie żył.
– Miał rozległe rany, jego tkanki mięśniowe były głęboko rozdarte, płaty skóry odpadały, dlatego podjęliśmy decyzję o uśpieniu psa. Wyglądał, jakby cały został wzięty do pyska przez dużego psa – mówi Janusz Konarski, lekarz weterynarii.
Właściciele yorka mówią, że od weterynarza usłyszeli, że to nie był pierwszy pokiereszowany zwierzak z tej ulicy, z którym miał do czynienia.
– Nasza córka, to był jej pies, była akurat na wakacjach. Nie wiedzieliśmy, jak jej to powiedzieć – mówi pani Iwona.
I nie powiedzieli. Gdy dziewczynka wróciła do domu, czekał na nią nowy malutki piesek, też york, też Dżeki. To jednak nie był jej podopieczny. – Córka miała Dżekiego od ośmiu lat. Nie mogła zrozumieć co się stało – mówi mama dziewczynki.
Kilka dni później pani Iwona słyszała jak właściciel wyżła rozmawia z sąsiadem. – „Mój pies nie lubił tego yorka, więc jak nadarzyła się okazja, to go rozszarpał” – nie mogłam uwierzyć w to co usłyszałam – wspomina.
Wyżeł nadal biega po okolicy bez smyczy i kagańca. Lubinianie zgłosili więc sprawę policji. Chcą też pójść do sądu.
– Rzeczywiście, trwa postępowanie. Chodzi o niezachowanie ostrożności przy trzymaniu zwierzęcia – mówi starszy aspirant Jan Pociecha, rzecznik lubińskiej policji. – Jeśli postępowanie wykaże, że właściciele faktycznie nie zachowali ostrożności, sprawa trafi do sądu. Ten zaś może zasądzić grzywnę. Wtedy ci państwo mogą domagać się odszkodowania z powództwa cywilnego – dodaje.
– Może i machnęlibyśmy ręką, po co nam dodatkowe kłopoty, ale przecież ten pies jest agresywny i może zrobić krzywdę człowiekowi – mówią lubinianie z ulicy Żeromskiego. – Z drugiej strony jednak, chyba żadne służby nie zareagują, dopóki to się nie stanie. Od dzielnicowego usłyszeliśmy przecież, że to za błaha sprawa.