Świetnie prezentował się w przedsezonowych sparingach. Interweniował pewnie, był szybki i zdecydowany. Grał dobrze na każdej pozycji, jednak trenerzy widzieli go przede wszystkim na lewej obronie. Przed samym startem rozgrywek nabawił się urazu ścięgna Achillesa i wypadł na kilka tygodni z treningów. W miedziowych barwach zadebiutował dopiero w meczu z GKP Gorzów. Teraz Łukasz Jasiński stopniowo odbudowuje swoją pozycję w drużynie prowadzonej przez Dariusza Fornalaka.
W ostatnim meczu z Wartą Poznań zagrałeś od pierwszej do ostatniej minuty. Jakie wrażenia?
– Cóż, jak już kiedyś Tobie mówiłem, jestem ledwie kilka tygodni po przebytej kontuzji, dlatego obecnie muszę jak najczęściej grać po to, by złapać właściwy dla siebie rytm meczowy. W tym momencie jest to dla mnie najważniejsze.
A jak Tobie wracało się na boisko po przebytym urazie? Początki chyba były trudne…
– To prawda, przyznaje samokrytycznie, że pierwsze moje występy po wyleczeniu kontuzji nie były najlepsze. Kiedy wracasz po dość długiej przerwie na boisko, a moja trwała przecież kilka tygodni, wówczas w premierowych spotkaniach nie czujesz się za bardzo pewnie na murawie. Mnie także to nie ominęło, odczuwałem lekkie zdenerwowanie, tym bardziej, że dość szybko wskoczyłem do składu. Chociaż oczywiście liczyłem na to, że w tej rundzie będę grał częściej, ale to było zanim doznałem urazu. Trener Fornalak wstawił mnie do składu na mecz pucharowy z Jastrzębiem, ale po tym jak rozegrałem całe spotkanie przyszły dwa kolejne pojedynki, które spędziłem na ławce rezerwowych. To mnie trochę wybiło z rytmu meczowego.
Wcześniej jednak zagrałeś kilkanaście minut w starciu z GKP Gorzów Wielkopolski (5:2) i był to trochę niespodziewany występ. Chyba także dla Ciebie, bo widać było, że na murawie nie czujesz się zbyt pewnie…
– Faktycznie, było widać to, że tamtego wieczoru podenerwowanie w mojej grze. Lecz jak już wcześniej powiedziałem, po dość długiej przerwie spowodowanej leczeniem urazu nie mogłem być w optymalnej formie i tryskać nadmierną pewnością siebie.
Byłeś zaskoczony tym, że akurat Ciebie szkoleniowiec desygnował do gry?
– Przyznam szczerze, że byłem nieco zaskoczony. Nawet nie byłem w trójce zawodników, która się rozgrzewała i w każdej chwili mogła pojawić się na boisku. Decyzja trenera była dość nagła i dla mnie niespodziewana, ale moje wejście było powodowane względami taktycznymi.
I co? Będąc już na murawie, miałeś lekki stres?
– Trochę miałem, a to dlatego, że to były właściwie moje pierwsze minuty po przebytej kontuzji. I chyba było to widać, bo po jednej z interwencji, gdy wybijałem piłkę głową, prawie wpisałem się na listę strzelców (śmiech). Teraz możemy o tym żartować, ale wydawało się przez sekundę, że piłka może wlecieć do naszej bramki, absolutnie nie było mi do śmiechu. Ale po tym spotkaniu trener Fornalak nie miał do mnie żadnych pretensji.
A jak Ty samodzielnie analizowałeś to nieszczęsne spotkanie z Gorzowem…
– A dlaczego uważasz, że nieszczęsne?
Może nieszczęsne to złe sformułowanie. Bardziej chodziło mi o to, że niezbyt dobrze wypadłeś akurat w tym starciu, a ja się zastanawiam, że mógł być to wynik tego, że zbyt szybko wróciłeś do gry po kontuzji. Masz podobne odczucia?
– Nie, nie wydaje mi się, abym swoją szansę otrzymał przedwcześnie. Zawsze, gdy jesteś w pełni sił, musisz być przygotowany na to, że to trener wskaże na Ciebie i za chwile wpuści na murawę. I chociaż, jak już wspomniałem, nie rozgrzewałem się wraz z pozostałymi zawodnikami, to jednak trener desygnując mnie do gry, miał jakiś zamysł. Poza tym wchodziłem przy wyniku 2:2, nie strzeliłem samobója, a spotkanie ostatecznie wygraliśmy 5:2. Za bardzo się czepiasz tego meczu z Gorzowem (śmiech). Wiesz, dla mnie najważniejsza jest każda minuta spędzona na boisku. Każdy mecz, w jakim wystąpię, dodaje mi pewności siebie, sprawia, że moja forma rośnie. Wiedziałem, że początki po wyleczeniu urazu będą trudne, miałem jednak motywacje do tego, by cały czas pracować i szlifować formę.
A jak się czujesz po zaleczeniu kontuzji? Nic Cię już nie boli?
– Nie, na szczęście uraz mam już za sobą. Fizycznie czuję się bardzo dobrze, bez żadnego problemu wytrzymuje trudy spotkania. Wciąż jednak nieco brakuje mi pewności siebie i automatyzmu w zachowaniach na murawie. Wydaje mi się jednak, że już niebawem i ten problem będzie za mną.
A jak odbierasz to, że nie jesteś przypisany do jednej pozycji w obronie, ale gracz to na lewej, to na prawej stronie bloku defensywnego, albo też w środku. Jest to problem dla Ciebie?
– Nie, to akurat nie jest dla mnie wielkim utrudnieniem. Jestem zawodnikiem, którego można zaliczyć do grupy tych, którzy jeśli trener im powie „Dziś grasz w bramce!”, to wezmą od kolegi bluzę, naciągną na dłonie rękawice i wejdą do bramki.
W meczu z Wartą Poznań grałeś na prawej obronie. To była dla Ciebie nowość?
– To prawda, w swojej karierze dość sporadycznie grałem na tej stronie. Z tego, co sobie przypominam, parokrotnie zdarzyła się taka sytuacja w juniorach, ale raczej byłem przypisany na inne pozycje. Choć na tej stronie bloku defensywnego wystąpiłem kilka miesięcy temu w sparingowym meczu z Górnikiem Polkowice. Aczkolwiek w tym spotkaniu grałem i na lewej, i na prawej obronie. Właściwie wszędzie (śmiech). Nie mam jednak większych problemów z tym, żeby się przestawić.
Jesteś zadowolony ze swojej postawy w meczu z Wartą?
– Niewątpliwie jestem zadowolony z tego, że wygraliśmy, i to w sposób zdecydowany. Tym samym umocniliśmy się na pozycji lidera tabeli, co musi przecież cieszyć. Jeśli natomiast miałbym ocenić siebie, to dostrzegam kilka mankamentów w swojej postawie, które muszę wyeliminować w perspektywie kolejnych spotkań. Choćby wspomnianą już nerwowość w grze. Początek tego pojedynku nie wyszedł mi najlepiej, ale później przyszło kilka zagrań, które umocniły mnie w przekonaniu, że będzie dobrze. Myślę, że jeszcze z jeden, dwa spotkania w pełnym wymiarze czasowym i będzie po kłopocie.
A czy któryś z napastników rywali sprawił Tobie jakieś większe trudności?
– Szczerze? Raczej nie.
Jak ocenisz postawę bloku defensywnego Zagłębia w ostatnich spotkaniach. Wiele bowiem mówiło się, i to już od początku rundy, że mamy problemy z defensywą, a tymczasem dwa ostatnie spotkania zagraliśmy na „zero” z tyłu. Najgorsze już za nami?
– To prawda, spotkaliśmy się z głosami, że owszem, strzelamy sporo bramek, ale stanowczo za dużo ich tracimy. Lecz akurat teraz jest tak, że wygrywamy spotkania w sposób przekonywujący, a dodatkowo nasz bramkarz nie musi po strzałach rywali wyciągać piłki z siatki. To wskazuje na to, że nasza gra w obronie, myślę tutaj o całej drużynie, uległa poprawie.
Czy w jakiś specjalny sposób pracowaliście nad grą w destrukcji?
– Owszem. Trenerzy zindywidualizowali nam zajęcia. A więc wygląda to w ten sposób, że podczas treningów obrońcy są brani na jedną połówkę, gracze ofensywni na drugą i ćwiczymy różne schematy.
Czego podczas takich indywidualnych ćwiczeń możesz się nauczyć? Czegoś nowego?
– Wydaje mi się, że bardziej chodzi o takie, jak bym to nazwał, „odświeżenie wiadomości”. W moim odczuciu dobrze się stało, że podczas zajęć możemy liczyć na wskazówki od szkoleniowca, bo dobrych rad nigdy za mało. Trener podpowiada nam jak mamy rozwiązywać niektóre boiskowe sytuacje, jak mamy się ustawiać. To wyrabia pewien automatyzm w naszej grze. Nie zaszkodzi, jeśli w dalszym ciągu będziemy w ten sposób pracować.
Zagłębie Lubin znów jest na czele ligowej tabeli. Zasłużenie?
– Jasne!
Pamiętam, że po wygranym meczu z GKP Gorzów Wielkopolski Damian Piotrowski zaryzykował w rozmowie ze mną tezę, że Zagłębie będzie liderem do końca sezonu. Tak się jednak nie stało, strącono nas z tej pozycji, ale wkrótce na nią wróciliśmy. Czy pokusisz się o stwierdzenie, że tak już będzie do końca?
– Jestem pewien, że na koniec sezonu faktycznie będziemy najlepsi. I wierzę, że nawet na moment nikt nie strąci nas z tej pozycji. Pamiętajmy jednak, że piłka nożna jest zupełnie nieprzewidywalna. Teraz czekają nas trzy ciężkie mecze wyjazdowe na bardzo ciężkich terenach. Jeśli je rozstrzygniemy na swoją korzyść, wtedy na pewno będziemy liderami tabeli aż do samego końca rozgrywek.
A jak scharakteryzujesz najbliższego rywala Motor Lublin?
– Muszę zaznaczyć, że nigdy przeciwko tej drużynie nie grałem. O tym, że jest to solidny zespół niewątpliwie świadczy fakt, że drugi sezon grają na zapleczu ekstraklasy, co oznacza, że w poprzednim, kiedy grali w charakterze beniaminka, zdołali zapewnić sobie utrzymanie. Może nie mają w swoich szeregach wielkich gwiazd, lecz nie można Motoru lekceważyć.
Który spośród trzech wyjazdowych rywali, o których wspomniałeś, jawi się jako najgroźniejszy? Korona Kielce, Kmita Zabierzów, czy Górnik Łęczna?
– Nie mogę powiedzieć jednoznacznie – najgroźniejsza będzie Korona, bo choć starcie z tym zespołem zapowiada się najbardziej prestiżowo, to jednak pojedynki z Kmitą, czy Górnikiem także będą wymagały od nas włożenia wielu sił, jeśli będziemy chcieli wywalczyć w starciach z tymi drużynami zwycięstwa. Zwłaszcza w Łęcznej może być ciężko, bo choć to beniaminek, to jednak ma w swoim składzie kilku nietuzinkowych, jak na pierwszą ligę, piłkarzy, w dodatku do Łęcznej trochę się jedzie…
W tych meczach zagramy z Łukaszem Jasińskim w składzie?
– Zobaczymy! Będę walczył na treningach o to, żeby faktycznie tak się stało.
ZYG