Fornalak: W Zagłębiu moja głowa też spadnie

36

fornalak_ma__e.jpgJest skromnym, lecz otwartym człowiekiem. Nie odczuwa potrzeby, by jego nazwisko codziennie przewijało się w mediach. Koncentruje się na pracy w Zagłębiu, a prowadzona przez niego drużyna pewnie zmierza do Ekstraklasy. Trener Dariusz Fornalak o presji wyniku i krytyce wymierzonej przeciwko niemu…

Trenerze, patrząc na Pana odnoszę wrażenie, że jakiś Pan zamyślony, nieobecny…
– Ja? (śmiech) Może to wrażenie bierze się stąd, że już myślę o Motorze!

Nie przekonał mnie Pan. Proszę powiedzieć, skąd biorą się te zmartwienia? Przecież pański zespół gra dobrą piłkę, strzela dużo bramek, wreszcie ich nie traci, w dodatku lideruje w tabeli…
– Dzisiaj w szatni powiedziałem moim zawodnikom, że jeszcze do niedawna w polskiej lidze pracował trener, który się nazywa Orest Lenczyk. On zawsze wpajał zawodnikom prowadzonej przez siebie drużyny, że jak jest tak dobrze, to teraz może nastąpić katastrofa. Powyższe słowa ten szkoleniowiec na pewno brał ze swoich wcześniejszych doświadczeń w różnych klubach, w jakich pracował, toteż wypowiedziane zdanie nie mogło paść z jego ust przypadkowo. Dlatego uważam, że musimy te słowa wziąć głęboko do serca i jednocześnie zdawać sobie sprawę z tego, że na każdym kroku jesteśmy postrzegani jako lider tabeli, zespół z zupełnie innej niż pierwszoligowa półki, drużyna, która zupełnie nie pasuje do klasy rozgrywkowej, w której obecnie występuje, której zwycięstwa, jak się powszechnie uważa, przyjdą lekko, łatwo i przyjemnie. Musimy mieć świadomość tego, że w żadnym momencie trwania rozgrywek nie możemy sobie pozwolić na chwilowy moment dekoncentracji, czy rozluźnienia. Absolutnie nie możemy uwierzyć w naszą wielkość i wyjątkowość kreowaną przed media i opinię publiczną. Jeżeli będziemy mieli na uwadze to, o czym powiedziałem przed chwilą, to obalimy tezę stawianą przez trenera Lenczyka i bez większych przeszkód pójdziemy w kierunku, w którym zmierzamy, czyli do Ekstraklasy.

Za Wami właściwie półmetek rundy jesiennej. Czy pańskim zdaniem Zagłębie miało w trakcie tych rozgrywek jakiś moment kryzysowy?
– Nie, nie złapaliśmy zadyszki. Aczkolwiek nie da się ukryć, że szkoda nam punktów, które straciliśmy przez własną niefrasobliwość. Ja jako trener odczuwam z tego powodu spory niedosyt i myślę, że podobne odczucia towarzyszą zawodnikom. Zdajemy sobie sprawę, że nie powinniśmy stracić punktów ani w Katowicach, ani w starciu z Wisłą Płock.

Tym bardziej, że w minionej kolejce w Płocku wygrał Dolcan Ząbki, zaś w Katowicach Łęczna.
– Ja bym nie przywiązywał szczególnej wagi do tych rezultatów, bo każdy mecz jest inny. Wolę obiektywnie spojrzeć na postawę mojej drużyny, która akurat w Katowicach pokazała kawałek dobrej piłki i powinna z miejscowym GKS w sposób zdecydowany wygrać. Tymczasem stało się inaczej, straciliśmy dwa punkty, co zrodziło wspomniany niedosyt. Nie inaczej było w Płocku, choć tam zagraliśmy nieco słabsze spotkanie. Ale również nie takie, które powinniśmy przegrać. Trzy punkty, które tam straciliśmy już do nas nie wrócą.

Zgodzę się z tym, co Pan powiedział, mianowicie, że w mediach kreśli się obraz naszej drużyny jako wyjątkowej, nie pasującej do rozgrywek I ligi, która drogę do Ekstraklasy powinna przejść z szybkością TGV. Tymczasem zdarzają się takie mecze jak ten w Płocku, po których ci nieco bardziej zapalczywi domagają się nawet głowy Dariusza Fornalaka. Jak Pan sobie radzi z wszechobecną presją wyniku?
– Jestem zaprawiony w bojach. Pomimo że w zawodzie nie funkcjonuje specjalnie długo, to jednak miałem już do czynienia z kibicami żądającymi ode mnie i zespołu wyłącznie zwycięstw. Przecież ludzie sympatyzujący z Ruchem Chorzów gorzko znosili każdą porażkę „Niebieskich”. Podobnie było w Bytomiu, gdzie każde niepowodzenie rodziło głosy domagające się głowy trenera. Moja głowa w końcu spadła i podobnie będzie w Zagłębiu Lubin, co do tego nie mam złudzeń. Każdy trener musi być przygotowany na to, że kiedyś, prędzej czy później, otrzyma wypowiedzenie. Duszan Radolsky zawsze powtarzał, że szkoleniowiec przychodząc do pracy w klubie ma w ręce walizkę, którą może zacząć pakować dosłownie w każdej chwili. Dlatego do takich głosów, czy to zachwytu, czy też domagających się mojego zwolnienia zawsze staram się podchodzić z należytym dystansem. Swoim zawodnikom także powtarzam, że strasznie fajnie czyta się o sobie w gazetach miłe rzeczy, ale tak naprawdę trzeba koncentrować się na każdym kolejnym treningu i meczu. A moment rozluźnienia powinien przyjść dopiero po ostatnim meczu rundy jesiennej z GKP Gorzów Wielkopolski.

To jestem ciekaw pańskiej opinii w innym temacie. Parokrotnie spotkałem się z zarzutami od kibiców Zagłębia, że Dariusza Fornalaka chyba przerasta praca w takim klubie. A to dlatego, że zawsze pracował w klubach, w których nie było wielkich pieniędzy i mocnych zespołów, które kulały pod względem organizacyjnym. Tymczasem w Lubinie jest zgoła odmiennie…
– Cóż, musiałbym poznać argumenty tych ludzi, bo na razie zapoznałem się jedynie z dość lakonicznym stwierdzeniem.

Takie głosy dało się słyszeć chociażby po przegranym spotkaniu w Płocku.
– Uważam, że musiałyby paść w tej dyskusji jakieś rzeczowe argumenty, z którymi mógłbym polemizować. Lecz powiem szczerze, że nie mam zamiaru odnosić się do tej kwestii. A to dlatego, że w Zagłębiu Lubin mam określone zadanie do wykonania i bez względu na to, czy Dariusz Fornalak komuś się podoba, czy też nie, gdy Zagłębie pod moją batutą awansuje po tym sezonie do Ekstraklasy – a głęboko wierze, że tak się właśnie stanie – to będę w pełni usatysfakcjonowany. A to, czy komuś osoba się podoba, czy ktoś uważa, że praca w Lubinie mnie przerasta, naprawdę nie ma to większego znaczenia. W końcu trenera rozlicza się za wyniki, które uzyskuje on ze swoją drużyną.

Mam takie wrażenie, że dużo Pan traci na tym, że niespecjalnie zabiega o rozgłos w mediach. Mam pewność, że gdy wprowadzi Pan w dobrym stylu Zagłębie do Ekstraklasy, to wówczas pojawią się takie same głosy, jak w 1996 roku, gdy Paweł Janas wiódł Legię Warszawa do sukcesów w Lidze Mistrzów. „Taką drużynę to nawet jego teściowa by poprowadziła” – mówiono. I coś mi się wydaje, że podobnie będzie z Panem.
– Odpowiem krótko: to jest problem tych, którzy takie tezy stawiają. Na pewno nie jest to mój problem.

Przed Wami kilka ciężkich spotkań wyjazdowych. Czy w jakiś szczególny sposób wyczekuje Pan konfrontacji z Górnikiem Łęczna, czy Koroną Kielce, czy też nie myśli o nich wcale, skupiając się wyłącznie na najbliższym ligowym rywalu?
– Powiem szczerze, że od wczoraj myślę tylko o środowym spotkaniu z Motorem Lublin. Uważam, że sobotnie zwycięstwo nad Wartą Poznań było dla nas bardzo cenne i niewątpliwie potrzebne mojej drużynie. Aczkolwiek nie będzie ono za wiele warte, jeśli nie pokonamy Motoru Lublin. Tym bardziej, że gramy w charakterze gospodarza.

To jak Pan postrzega zespół Motoru? Czy ma Pan jakieś przykre bądź wręcz odwrotne doświadczenia wyniesione z gry przeciwko tej drużynie?
– Nie. Mam doświadczenia związane z Motorem Lublin z czasów, kiedy grałem w ekstraklasie przeciwko temu zespołowi. Nie było tych pojedynków za wiele, ponieważ lubelski zespół akurat kończył swoją przygodę z najwyższą klasą rozgrywkową. Powiem szczerze, że w Lublinie nie grało się za dobrze. Raz, że wiązało się to zawsze z daleką podróżą, a dwa – stadion posiadał tor żużlowy. I właśnie mecz żużlowy toczył się zawsze po meczu piłkarskim i z tego, co zaobserwowałem, jeśli pojedynek żużlowy powodował, że obiekt był pełen, to na naszych spotkaniach trybuny świeciły pustkami. Niespecjalnie lubiłem tam grać. Natomiast obecnie zespół Motoru kojarzy mi się z zawodnikiem, którego wprowadzałem parę lat temu do ligowej piłki na szczeblu zaplecza Ekstraklasy. Myślę tutaj o Rafale Wawrzyńczoku, którego prowadziłem w Ruchu Chorzów. Był juniorem tego klubu, który dostał szansę występów w seniorskiej piłce. Akurat tak się stało, że tę uzdolnioną młodzież w Chorzowie wypożyczano po innych klubach. Czy słusznie? Czas pokaże.

Czy Wawrzyńczok był najzdolniejszym juniorem Ruchu z grupy utalentowanych piłkarzy, którzy pojawili się w Chorzowie kilka lat temu, a którą tworzyli Wawrzyńczok, Linder, Foszmańczyk?
– Faktycznie, była taka grupa ludzi, która swego czasu znajdowała się w kadrze pierwszego zespołu Ruchu. Żadnego nie ma już w Chorzowie. Czy słusznie, nie wiem. Foszmańczyk strzela bramki dla Rakowa Częstochowa, Wawrzyńczok trafia dla Motoru Lublin, zaś Linder znajduje się we Flocie Świnoujście. Pewne jest, że byli to zawodnicy nieprzeciętnie utalentowani, ocierali się przecież o reprezentacje juniorskiej w swoich kategoriach wiekowych, lecz w Chorzowie nie dostali możliwości piłkarskiego rozwoju. Poszukali szczęścia gdzie indziej i akurat w środę Rafał wspólnie z kolegami z Motoru stanie przeciwko nam.

A jakie są inne czołowe postacie Motoru? Na nasz plus można zapisać to, że w tej drużynie nie ma Daniela Koczona…
– To prawda, nie ma w szeregach naszych najbliższych rywali także innego napastnika Piotra Prędoty. Niewątpliwie jest to spory ubytek w ofensywie, lecz na pewno siłą tej drużyny jest to, że od dłuższego czasu prowadzi ją ten sam trener. Od paru lat tej drużynie szefuje Rysiek Kuźma. To z jego inicjatywy lubelski zespół już drugi sezon preferuje grę w ustawieniu 1-4-3-3. Szkoleniowiec stara się wpajać prowadzonym przez siebie zawodnikom pewne schematy, wzorce zachowań i założenia potrzebne do właściwego funkcjonowania w tym ustawieniu. Niewątpliwie realizowanie założeń taktycznych i zgranie jest mocną stroną tej drużyny.

Dla wielu fanów piłki dwójką najbardziej znanych zawodników Motoru są młodzi gracze – Kamil Król i Kamil Oziemczuk. Który z nich jest lepszym piłkarzem?
– Nie odpowiem wprost. U nas jest taka tendencja, żeby cały czas staramy się wyróżniać jednego, czy drugiego zawodnika. Często słyszę pytanie: Kogo by Pan wyróżnił, panie trenerze? A ja jestem daleki od wystawiania indywidualnych cenzurek. Bo przecież Ci dwaj zawodnicy, których Pan wymienił, nie wyjdą na murawę i nie ograją jedenastu zawodników Zagłębia Lubin. Jeśli natomiast skupiamy się na personaliach, to w kadrze Motoru jest jeszcze jeden młody chłopak, z którym zetknąłem się w trakcie mojej kariery szkoleniowej, myślę tutaj o Karolu Dreju. Niestety, do mojej Polonii Bytom trafił w okresie, kiedy leczył kontuzję i przez cały pobyt był wyłączony z gry. Wrócił do Motoru, odbudował się fizycznie i z tego, co zaobserwowałem, rozegrał kilka spotkań i pewnie niebawem będzie stanowił o sile lubelskiej drużyny. To był środkowy pomocnik, który – niestety – z powodów zdrowotnych nie miał szans zaistnieć w Bytomiu.

To może teraz będzie chciał się odegrać?
– Wszystko jest możliwe. Ja co kolejkę słyszę, że ktoś chce się na mnie odgrywać, że coś wyrównujemy, przełamujemy (śmiech). Jak już mówiłem, podchodzę do tych wszystkich spekulacji bardzo spokojnie. Staram się wraz ze swoimi podopiecznymi sumiennie wykonywać swoje obowiązki. Przygotowujemy się do każdego spotkania w ten sam sposób, a więc staramy się zebrać jak największą wiedzę o czekającym nas rywalu, następnie te informacje, które posiadamy, które w naszym odczuciu mogą się przydać zawodnikom w trakcie potyczki, przekazujemy naszym graczom. Prawda jest taka, że w każdym meczu jesteśmy faworytem. I tu bardzo istotna jest rola trenerów, którzy muszą przygotować zespół pod względem mentalnym do walki o trzy punkty.

Jakie Pan ma wspomnienia z rywalizacji z trenerem Kuźmą? Były już rachunki do wyrównania z Jerzym Wyrobkiem, jakieś zaszłości wyrównywał Pan także z innym szkoleniowcem. A jak to jest z trenerem Kuźmą? Też coś wyrównujemy?
– (śmiech) Dodam jeszcze, że ostatnio rozliczałem się z trenerem Baniakiem. Nie przypominam sobie jednak, byśmy kiedyś rywalizowali z Ryśkiem Kuźmą na boisku. Znamy się natomiast ze Szkoły Trenerów z Warszawy. Uczestniczyliśmy razem w zajęciach, ale nigdy prowadzone przez nas drużyny nie grały przeciwko sobie.

Trener Kuźma to raczej strateg czy bardziej motywator?
– Nie mogę go ocenić jako szkoleniowca, bo nie miałem okazji obserwować jego warsztatu. Pamiętam jednak, że Rysiu Kuźma miał wykład na temat ustawienia 1-4-3-3, które zaprezentował podczas zajęć w Szkole Trenerów. To jest schemat, który preferuje, który jest jego konikiem i który ciągle stara się udoskonalać.

A z tego wspomnianego wykładu podpatrzył Pan coś dla siebie?
– Ha ha! Każdy trener ma swoją wizję prowadzenia zespołu, w myśl której preferuje pewne ustawienie graczy na boisku, wdraża pewne zachowania i założenia taktyczne, których realizacji wymaga od podopiecznych. Akurat dla Rysia ustawienie 1-4-3-3 jest ustawieniem wiodącym i tych zawodników, których ma w klubie stara się do niego przekonać. Motor na zapleczu ekstraklasy gra już drugi sezon, w poprzednich rozgrywkach zdołali się utrzymać, co jednoznacznie dowodzi, że praca tego szkoleniowca przynosi efekty. Nie mogę powiedzieć, że praca Ryszarda Kuźmy stanowi dla mnie inspirację, ale na pewno rodzi we mnie szacunek. A przypomnę, że ten trener także przeżywał całkiem niedawno trudne momenty, gdyż początek sezonu w wykonaniu jego drużyny był dość ciężki i pojawiły się głosy, że pomysł pracy tego szkoleniowca już się wyczerpał i powinien on pożegnać się z zespołem. Tymczasem został, a Motor odniósł niedawno dwa wyjazdowe, bardzo cenne zwycięstwa. Choć akurat w sobotę lublinianie ponieśli porażkę u siebie z Koroną Kielce. Takie jest piłkarskie życie. Przy całej sympatii dla Rysia, życzyłbym sobie, aby w kolejnym meczu i on, i jego chłopcy również zaznali goryczy przegranej.

ZYG


POWIĄZANE ARTYKUŁY