– Usłyszałam wołanie o pomoc. Wiedziałam, że stało się coś niedobrego. Na chodniku przy przystanku autobusowym, obok Miedziowego Centrum Zdrowia, leżał mężczyzna. Mimo że jestem w ciąży, pobiegłam ile sił w nogach do szpitala, bo karetki jeszcze nie było. Nikt nie mógł nam pomóc… dlaczego? – pyta pani Monika, która nie przeszła obojętnie obok ludzkiej niedoli.
Kobieta stała przed wjazdem do szpitala, tuż obok przystanku. Zdaniem lubinianki na karetkę pogotowia trzeba było czekać około 25 minut.
– Pielęgniarki, do których się zgłosiłam, powiedziały, że są bardzo zajęte, bo mają pacjentów. Mimo to wykazały dobrą wolę i od razu zadzwoniły na pogotowie, by ponaglić kierowcę ambulansu – dodaje pani Monika.
Pani Monika twierdzi, że żyjemy w chorym kraju. – Człowiek zaniemógł pod szpitalem, a karetka jechała ponad 20 minut, czy to jest normalne?
Normal
0
21
– pyta kobieta. – Jesteśmy niewolnikami dziwnych systemów – dodaje.
Sprawę wyjaśnia dyrektor legnickiego pogotowia ratunkowego, Andrzej Hap. – Jeżeli pracownicy szpitala udzielają pomocy pacjentom w placówce, to przecież nie mogą się rozdwoić. Karetka też nie zawsze dojedzie w pięć minut, wszystko zależy od tego, gdzie się znajduje ambulans – tłumaczy Andrzej Hap.