Mieszanki językowe Sretenovicia

22

 

W Polsce jest od dwóch miesięcy. Zagrał już siedmiu meczach ligowych, podczas których pokazał, że jest obrońcą nietuzinkowym. Zadziwiająco, biorąc pod uwagę jego pokaźny wzrost, szybki i zwinny, a przy tym zdecydowany, twardy w interwencjach i umiejący stworzyć zagrożenie pod bramką rywali. Jednak ktoś, kogo bierze do siebie słynna Benfika Lizbona nie może być przypadkowym piłkarzem. Dla Sretena Sretenovicia Lubin jest jedynie chwilowym przystankiem na drodze do wielkiej kariery, która – jeśli dopisze mu szczęście – jest mu pisana. Serb swojego wypożyczenia do Zagłębia nie traktuje jednak jako karną degradację, wierzy natomiast, że z drużyny Mistrza Polski wyjedzie jako piłkarz mogący powalczyć o miejsce w wyjściowym składzie „Orłów” ze stadionu Da Luz.

– Kiedy zacząłeś grać w piłkę i dlaczego?   

– Właściwie na piłkę to ja byłem skazany. A to dlatego, że mój tato, Miodrag, kopał futbolówkę w barwach Mladost Luceni. Może bez większych sukcesów, bo tylko w niższych klasach rozgrywkowych, ale moja mama regularnie zabierała mnie na stadion i to już od kołyski. Zatem od małego byłem skazany na piłkę i nikogo w rodzinie nie dziwiło to, że w wieku siedmiu, czy może ośmiu lat, dokładnie nie pamiętam, podjąłem treningi w szkółce Rad Belgrad. Miałem tam okazję poznać mojego pierwszego trenera Slobodana Ghjidicia, choć szkoleniowcem, który mnie ukształtował był Bosko Djurovski. U niego grywałem w juniorach i to on, jako szkoleniowiec pierwszego zespołu RAD, wprowadził mnie do drużyny seniorów.

– Jak wspominasz swoje pierwsze mecze w lidze serbskiej?

– Debiutowałem w niej w sezonie 2004/05. Akurat mój debiut będę wspominał bardzo długo, kto wie, czy nie do końca życia (śmiech). Dlaczego? RAD grał mecz wyjazdowy z zespołem Novi Pazar. To taki nasz odwieczny rywal, toteż pojedynki między klubem, którego jestem wychowankiem, a zespołem Novi określane są mianem derbów. To było ogromne przeżycie, kiedy wychodziłem na murawę kameralnego, ale wypełnionego po brzegi stadionu Gradski. Nie powiem, miałem lekką tremę. Jednak to był dopiero przedsmak tego, co miało nastąpić! Okazało się bowiem, że w trakcie spotkania zwaśnieni fani obu drużyn wbiegli na murawę i rozpoczęli regularną bitwę pomiędzy sobą! Sędzia był zmuszony przerwać spotkanie na dwie godziny!

DSC06807_1.jpg

– A jakie mecze, poza tym, szczególnie zapamiętałeś?

– Tak na gorąco nie potrafię sobie przypomnieć spotkań, które szczególnie wryły się w moją pamięć. Chociaż było takie ciekawe spotkanie z Crveną Zvezdą Belgrad, które rozegraliśmy na naszym stadionie. Była to okazja, by stawić czoła świetnemu napastnikowi, Nikoli Żigiciowi. Pamiętaj jednak, że  tuż przed meczem, wychodząc na murawę, nabawił się on kontuzji. Żigić, jak wiadomo, to kawał chłopa (202 cm – przyp. red.). Kiedy przechodził przez tunel prowadzący na boisko, zagapił się i rozwalił sobie głowę. W tamtym meczu grał ze specjalnym plastrem na czole.

– Chciałbyś tam grać?

– Chciałbym (Sreten nieśmiało przytakuje – przyp. red.). To dobre miejsce do piłkarskiej promocji. Tam grał przecież Vidić, kapitalnie byłoby zatem pójść w jego ślady.

– A kiedy po raz pierwszy usłyszałeś o propozycji ze strony Benfiki Lizbona?

– Z Benfiką to była ciekawa sprawa. Początkowo nie wiedziałem, że interesuje się mną tak wielki klub. Mój były już menadżer, Ranko Stojić, który jest jednocześnie prezesem RAD, ma dobre kontakty m.in. w Holandii i Francji. I w tych krajach szukał dla mnie klubu, nie informując mnie jednocześnie, że interesuje się mną Benfika. Dopiero po jakimś czasie osobiście skontaktował się ze mną skaut klubu z Estadio da Luz i poinformował o zainteresowaniu ze strony Portugalczyków, którzy najpierw, o czym ja nie wiedziałem, obserwowali mnie w meczu ligowym. Nie ukrywam, że bardzo się z tego ucieszyłem, tyle tylko, że zaraz potem…odnowiła mi się kontuzja kręgosłupa. Katastrofa!

– Jakie to uczucie zostać graczem „Orłów” z Da Luz?

– Kapitalne! Z tego co zdążyłem się zorientować, niemal wszyscy ludzie w kraju, którzy interesują się piłką nożną, trzymają kciuki za Benfikę. Oczywiście, o prymat walczą też dwa pozostałe zespoły z „wielkiej trójki”, czyli Porto i Sporting Lizbona, ale i tak większość, jak wspomniałem, sympatyzuje z moim pracodawcą. Ja sam pamiętałem, że w tej drużynie świetnie grał mój rodak, filigranowy pomocnik Ljubinko Drulović, ale równie świetnie poczynał sobie Słoweniec, Zlatko Zahović. Przenosiny do Lizbony były czymś wspaniałym, choć musiałem odnaleźć się w zupełnie nowej rzeczywistości. Nie znałem języka i miałem spore problemy z komunikacją. Jakoś jednak dawałem radę.

– Z kim trzymałeś się najbliżej, skoro w Benfice nie było Twoich rodaków?

– Miałem bardzo dobry kontakt z Luisao. To kapitalny obrońca, wzór godny do naśladowania i, moim zdaniem, najlepszy defensor Benfiki. Nie jest może specjalnie szybki, ale znakomicie czyta grę, wobec czego mało który zawodnik potrafi go minąć. W tym względzie przypomina mi Clebera z Wisły Kraków. Równie dobry jest David Luis. To ledwie dwudziestolatek, ale mający za sobą regularną grę w brazylijskiej młodzieżówce. A na określenie tego, co z piłką wyrabia Rui Costa, brakuje słów. Wracając jednak do pytania, to trzymałem się blisko ze wspomnianym Luisao i Niemcem, Hansem – Jorgiem Buttem.

– A czy w Portugalii miałeś okazję poznać Tiago Gomesa, wychowanka klubu z Da Luz?

– Nie, a o tym, że jest wychowankiem i graczem Benfiki, podobnie jak ja będącym na wypożyczeniu do Zagłębia, dowiedziałem się już w Polsce. Już w Lubinie na temat mojego klubu sporo rozmawiam z Tiago, jak i Miguelem. Pamiętam kilka zwrotów i słówek w języku portugalskim, i wprawdzie rozmowa idzie niekiedy bardzo topornie, dużo w niej gestykulacji i mieszanki językowej, ale ostatecznie się dogadujemy (śmiech).

– Skąd wziął się temat gry w Polsce? Nie miałeś ofert z Portugalii?

– Miałem. Była propozycja z Estreli Amadora, czyli klubu, gdzie wcześniej na wypożyczeniu przebywał Tiago. Nie chciałem jednak tam iść. Graliśmy z nimi i nie podobało mi się to, co tam widziałem.

– A Polska? Jechałeś przecież w ciemno!

– Niezupełnie. Aczkolwiek z moim przyjazdem tutaj wiąże się ciekawa historia. Otóż jeden z ludzi działających w Benfice przychodzi do mnie i mówi mi: Sreten, jedziesz grać do Polski! Ja na to: Ale do którego klubu? On: Nie wiem dokładnie, jaka jest jego nazwa, ale to Mistrz Polski. Aha, pomyślałem i zapytałem: to jest Legia czy Wisła? Pamiętałem bowiem, że to dwie liczące się w Polsce drużyny. Gość się zafrasował, ale po chwili odparł: Nie wiem, chyba Wisła! Dzień później mieliśmy spotkanie u Prezydenta Vieiry. Już w szerszym gronie, gdyż pojawił się także Mario Branco. Zobaczyłem, że przy sobie ma pomarańczową teczkę z emblematem jakiegoś klubu. Bynajmniej Wisły, która poza tym ma przecież czerwień w swoich barwach. Mówię więc: To chyba nie jest Wisła. A tamten człowiek ponownie się zamyślił, podrapał po głowie i wypalił: Już wiem! Ten klub to Bełchatów! (śmiech) Oczywiście dopiero w rozmowie z Mario okazało się, że moim nowym klubem będzie Zagłębie.

– A jak Ci się podoba w naszym mieście?

– Uważam, że to doskonałe miasto dla młodych piłkarzy, takich jak ja. Możesz wyłącznie skupić się na treningach i profesjonalnym podejściu do pracy. Choć…(na chwile Sreten się zamyśla) tęsknię trochę za Belgradem. Jestem przyzwyczajony do wielkich aglomeracji. Opowiem ci anegdotę. Kilka tygodni temu odwiedził mnie mój brat. Poszliśmy do miasta. W trakcie spaceru mój brat nagle mi przerwał: Sreten, chodźmy do miasta, do centrum. Trzeba było widzieć jego minę, gdy dowiedział się, że oto właśnie stoimy w rynku (śmiech).

 

– Masz jakieś ulubione miejsca w Lubinie?

– Po treningach lubię wyjść do restauracji Memo. Podoba mi się także w „Oberży”, także dlatego, że dają tam naprawdę pyszne jedzenie. Muszę przyznać, że wasze potrawy są bardzo smaczne. I chyba mi służą, bo stale muszę pilnować wagę (śmiech).

– A co Ci najbardziej posmakowało?

– Ostatnio jadłem fenomenalny obiad. Były to sznycle w sosie kurkowym, z dodatkiem kapusty. Rewelacja!

– A polskiego piwa próbowałeś?

– … Zdarzyło się. Przyznam jednak, że jest naprawdę bardzo dobre.

– Zaaklimatyzowałeś się już w drużynie?

– Tak. Wprawdzie mam jeszcze wspomniane problemy z komunikacją, ale jakoś się z chłopakami dogaduje. Dzięki znajomości portugalskich słów mogę porozmawiać z Tiago i Ruiem, czy Manuelem Arboledą, nie stronię jednak od innych piłkarzy. Drużyna jest naprawdę w porządku.

– A jak zareagowałeś na zmianę trenera?

– Ja lubię współpracować z młodymi trenerami, takimi jak Rafał Ulatowski. Uważam, że potrafi on znakomicie dogadywać się z zawodnikami, a nie bez znaczenia jest fakt, że ma bogaty, mimo młodego wieku, warsztat trenerski. Mam z nim lepszy kontakt niż z trenerem Santosem, dość już leciwym szkoleniowcem, którego spotkałem w Benfice. Z trenerem Camacho, który został jego następcą, także się jednak dobrze dogaduje. Jak? Po hiszpańsku, bo nie on angielskiego, a jego ojczysty język jest podobny do portugalskiego.

– Jak widzisz swoją przyszłość? Pytam, ponieważ teraz okazałeś się za słaby na grę w Benfice, ale w czerwcu następnego roku znów wrócisz do Lizbony, gdzie znów będziesz musiał podjąć rywalizację między innymi z Luisao. Co będzie, jeśli znów okaże on się lepszy?

– Nie wiem i, prawdę mówiąc, nie zastanawiam się nad tym, co mnie czeka w czerwcu. Przyjechałem do Polski po to,  by móc regularnie grać i podnosić swoje umiejętności. Z miesiąca na miesiąc stawać się coraz lepszym zawodnikiem. Liczę, że za kilka miesięcy będę na tyle dobry, by móc powalczyć o miejsce w kadrze Benfiki. Żyję jednak z dnia na dzień i nie zaprzątam sobie myśli tym, co mnie czeka. Będzie, co ma być!

Rozmawiał Wacek Wachnik, foto:zaglebie-lubin

 

Sreten  SRETENOVIĆ (Serbia)

Data urodzenia:            12 stycznia 1985

Miejsce urodzenia:       Čačak

Wzrost / waga: 191 cm / 92 kg

Kluby w karierze: FK Rad Belgrad, Benfika Lizbona,  Zagłębie Lubin

Pozycja:           obrońca

 


POWIĄZANE ARTYKUŁY