Lokatorzy: to tak jakby podciąć nam nogi!

23

LUBIN. – Tyle się mówi o ekologii, o sadzeniu drzew, a nasze tak po prostu wycięto. Pozbawia się nas tlenu i każe mieszkać na tej betonowej pustyni! – lokatorzy bloku przy ulicy Leśnej 13 nie kryją swojego oburzenia. Bez ich zgody i bez uprzedzenia spółdzielnia wycięła starą wierzbę, która w tym miejscu rosła od co najmniej 35 lat.

 

Nie tylko dla mieszkańców tego bloku, ale też sąsiednich budynków wierzba miała wartość sentymentalną. – Nasze dzieci się na niej wychowały, skakały po tym drzewie, mogły obserwować ptaki i słuchać ich śpiewu. A nam starszym trochę cienia w gorące dni dawała – wspomina mieszkanka Mariola Sawała.

Drzewo wycięto rano, kiedy mieszkańcy szli do pracy albo szkoły. 16-letni Łukasz postanowił powiadomić media. – Kiedy jeszcze nie dawno bawiliśmy się na tym drzewie upominano nas, że nie wolno tego robić, bo połamiemy gałęzie. A teraz sami nam ją wycięli! – mówi poirytowany nastolatek. – Młodsze dzieci to nawet rano płakały, że tego drzewa już nie ma – opowiada chłopak.

Lokatorzy szukali informacji w spółdzielni. Bezskutecznie. – Dzwoniłam do administracji, żeby zapytać o co chodzi, czy jest na to pozwolenie, komu ta wierzba przeszkadzała? Pani z administracji obiecała, że zaraz u nas będzie. Czekałam godzinę i nic! Jak tak można traktować ludzi – oburza się inna z lokatorek.

Mieszkańcy zapewniają, że drzewo było zdrowe i nie było powodów, by je wycinać. Pytali też sąsiadów czy może komuś ono przeszkadzało. Nie znaleźli nikogo, kto wnioskowałby o usunięcie wierzby. – Dobrze, że sąsiad przegonił tę firmę, bo jeszcze sąsiednie drzewo by nam wycięli. Tam obok jest drzewo, które naprawdę zagraża, przy większym wietrze może spaść na auta, ale nikt ze spółdzielni się tym nie przejmuje. Moim zdaniem ktoś potrzebował drzewa do kominka, bo wierzba przecież gruba była. Może prezes się wybudował? – pyta ironicznie kobieta.

Zarząd spółdzielni lakonicznie tłumaczy powody wycięcia 35-letniej wierzby. – Mieliśmy zgodę starostwa na jej wycięcie, bo była spróchniała i stanowiła zagrożenie. W zamian mamy nakaz nasadzenia w tym miejscu nowych drzew – odpowiada prezes Spółdzielni Mieszkaniowej Przylesie, Tomasz Radziński.

Prezes informuje też, że skargi typu „miał przyjść ktoś z administracji, ale nie przyszedł” nic dla niego nie znaczą. – Moja uwaga jest taka: następnym razem mieszkańcy powinni pytać o nazwisko osoby, z którą rozmawiają. Jeżeli będę wiedział, że pani X obiecała rozmowę, ale nie zrobiła tego, będę mógł wyjaśniać sprawę – dodaje prezes.


POWIĄZANE ARTYKUŁY