Tylu mieszkańców lubińskie błonia nie gościły już dawno – tysiące lubinian przyszło na niedzielne Dni Lubina, by na własne oczy zobaczyć występ Dody. I nie rozczarowali się. Oprócz muzyki było też show z ogniami, sztucznym koniem czy wyłaniającą się trumną.
Tłumy na błoniach zaczęły zbierać się już wczesnym wieczorem, kiedy na scenie pojawili się członkowie zespołu Top-One, legendy disco-polo.
– Wygląda na to, że ten rodzaj muzyki wraca do łask – mówił też przed koncertem Paweł Kucharski, lider zespołu. – Teraz rynek muzyczny nie jest już taki sam, jak w latach dziewięćdziesiątych, kiedy królowało disco, ale fanów wciąż mamy mnóstwo. Słucha nas już kilka pokoleń: od rodziców, po wnuki – opowiadał.
Przy klimatach disco lubinianie rozgrzewali się przed występem gwiazdy wieczoru. Koncert Dody przyciągnął na błonia tłumy mieszkańców. Jej wiernych fanów, jak i gapiów, którzy słyszeli, że koncerty artystki to niesamowite show. Przyjechały też trzy 17-letnie fanki artystki z Gostynia. Pod samą sceną czekały od południa.
– Jeździmy tak od kilku lat. Kochamy Dodę i jej muzykę i staramy się ją wiernie naśladować. Zbieramy jej gadżety, kupujemy koszulki z jej nadrukiem, bo królowa jest tylko jedna – mówiły zgodnie Estera Walczak, Joanna Pierecka i Danka Hądźlik.
Fani nie zawiedli, niestety tego samego nie można powiedzieć o artystce. Kiedy skończyło się show, Doda zniknęła ze sceny, a fani nie domagali sie nawet bisów. Długo kazała też spbie czekać na autografy. Samym swoim przyjazdem artystka też zrobiła sporo zamieszania. Jak na prawdziwą gwiazdę przystało spóźniła się pół godziny, jej menager wyprosił też zza kulis organizatorów, dziennikarzy, a nawet zespół Top-One, który planował jeszcze rozdać autografy fanom. W konsekwencji artyści spakowali swoje rzeczy i odjechali.