– Chcieliśmy tylko adoptować dziecko, a weszliśmy w sam środek jakiegoś politycznego bagna – ze łzami w oczach mówi Katarzyna Woźny. Wraz z mężem mieszkanka Szklar Górnych ukończyła odpowiednie kursy, przeszła badania i teoretycznie nic już nie stało na przeszkodzie, by zaopiekować się porzuconym dzieckiem. Teoretycznie, bo walka o adopcję rozpętała polityczną burzę.
Podobnych rodzin, które starają się o adopcję, jest w naszym regionie co najmniej kilkanaście. Większość z nich nie chce jednak pokazywać swoich twarzy, ani upubliczniać danych. Decyzja o adopcji była dla nich wystarczającą trudna, by teraz jeszcze opowiadać całemu światu, że nie mogą mieć dzieci, a w Lubinie adopcja graniczy niemal z cudem. Pani Katarzyna i jej koleżanka Kamilla Skuła, które są w identycznej sytuacji, zdecydowały się walczyć.
– Niestety Powiatowe Centrum Pomocy Rodzinie, które powinno nam pomóc, nie robi tego – opowiada Kamilla Skuła. – Pozostawiane w szpitalach maleńkie dzieci z Lubina wywożone są do Domu Małego Dziecka w Jaworze czy Krzydlinie Małej, a stamtąd nie wracają już do Lubina. Dlaczego pozbawia się nas szansy na adopcję? – pyta kobieta.
Zdaniem rodzin adopcyjnych sytuację mogłoby rozwiązać utworzenie pogotowia opiekuńczego dla małych dzieci. Jedna z mieszkanek podlubińskiej wsi zdecydowała się nawet poprowadzić taką placówkę.
– Po śmierci męża postanowiłam zaangażować się w prace na rzecz dzieci – opowiada pani Małgorzata. – Od wielu lat jestem wolontariuszką Domu Dziecka w Ścinawie, w każdy weekend zabieram dzieci do siebie, nie bacząc na koszty podróży czy ich utrzymania. Dobro dziecka jest dla mnie najważniejsze, postanowiłam więc poświęcić swój wolny czas, by utworzyć pogotowie opiekuńcze – dodaje.
Pani Małgorzata rozpoczęła remont domu, przygotowała pokoje dla dzieci, zdobyła określone kwalifikacje i niezbędne opinie, by móc poprowadzić placówkę. PCPR oraz nadrzędne starostwo powiatowe, które na początku przyklaskiwały temu pomysłowi, teraz zmieniły zdanie.
– Teraz taka placówka po prostu nie miałaby racji bytu – mówi wprost Alina Tarczyńska, dyrektor PCPR. – W 2008 roku mieliśmy 12 dzieci do adopcji, teraz jest ich tylko dwoje. Kogo więc umieścilibyśmy w pogotowiu? – pyta. Poza tym mamy miejsca w rodzinnych domach dziecka na naszym terenie i nie ma potrzeby tworzenia dodatkowej placówki – dodaje.
Dyrekcja PCPR ma też wątpliwości czy akurat pani Małgorzata jest właściwą osobą do kierowania pogotowiem.
– Przeciw tej pani prowadzone są postępowania, nielegalnie wywiozła dzieci z domu dziecka ze Ścinawy za granicę, nie spełnia warunków lokalowych, by przyjąć u siebie małe dzieci – upiera się Alina Tarczyńska, dyrektor PCPR.
– Może i nie mam takich marmurów jak pani dyrektor, ale mam dobre serce – odpowiada pani Małgorzata. – U mnie tym dzieciom nie będzie niczego brakowało, bo to właśnie dobro dziecka i jego uśmiech są dla mnie najważniejsze. Ostatnio przyjechała do mnie pani starosta, by zobaczyć jak wygląda mój dom. Powiedziała mi wprost, że w domu trzeba wykonać jeszcze trochę prac, ale pokoje dla dzieci spełniają wymogi europejskie – stwierdza kobieta.
Odpiera też zarzuty, że w sytuacji, kiedy noworodki nie są już tak często porzucane w szpitalu, pogotowie nie miałoby racji bytu.
– Kiedy podjęłam decyzję, że chciałabym pokierować pogotowiem, nawet nie myślałam o noworodkach, dopiero potem okazało się, że można połączyć te dwie kwestie. Priorytetem były dla mnie dzieci z rodzin patologicznych, które odbierane są rodzicom podczas interwencji policyjnych. Maluchy nie musiałyby być rozdzielane i wywożone daleko od Lubina. U mnie mogłyby spokojnie spędzić noc – tłumaczy inicjatorka pogotowia opiekuńczego.
Także policja potwierdza, że powstanie takiej placówki byłoby sporym ułatwieniem.
– Najbliższe takie pogotowie mamy w Jaworze, czasem dzieci odebrane z patologicznych rodzin umieszczane są też w szpitalu. Powstanie pogotowia w Lubinie byłoby więc mniejszym stresem dla dziecka, a nam znacznie ułatwiłoby pracę – przyznaje Jan Pociecha, oficer prasowy lubińskiej policji.
Jedyną osobą, która popierała pomysł powstania pogotowia w Lubinie był wicestrosta Piotr Czekajło. To on odpowiadał w powiecie za kwestie socjalne, a na spotkaniach z rodzinami adopcyjnymi mówił, że powstanie pogotowia to dla niego priorytet. W miniony piątek zrezygnował jednak z pełnienia tej funkcji, tłumacząc to względami osobistymi. Rodziny adopcyjne są jednak pewne: – Wicestarosta został do tego zmuszony. Był jedyną osobą, która nas wspierała, został więc usunięty. Tak było dla powiatu wygodniej – mówią kobiety, które już od ponad roku starają się o adopcję.
Być może nowa wicestarosta, Barbara Schmidt, która przejmie po Piotrze Czekajle kwestie socjalne powiatu, znajdzie rozwiązanie tego problemu. Na razie usłyszeliśmy tylko zapewnienia od dyrektor Tarczyńskiej, które mogą ucieszyć rodziny adopcyjne.
– Osobiście wybiorę się do domu dziecka w Jaworze i Krzydlinie, by podpisać porozumienie, na mocy którego rodziny adopcyjne z naszego regionu będą miały pierwszeństwo adopcji maluchów z naszego regionu, które trafiają do tych placówek – zapewnia dyrektor.
Pani Małgorzata uważa, że przeszkadza starostwu i podległemu mu PCPR-owi. Dlaczego? Nie chce zdradzić. Nie wie też, czy się poddać i zaprzestać walki o powstanie placówki. Oprócz donosów, kontroli i szczegółowych wywiadów środowiskowych wczoraj spotkała ją jeszcze jedna przykrość. Kiedy jechała na cmentarz do męża, drogę zajechał jej samochód. Wysiadł z niego mężczyzna w kominiarce, który powiedział „Odpuść sobie”. Czy ktoś chciał przestraszyć kobietę? Sprawę bada policja.