70 lat – Historyczny awans na zaplecze I ligi  

257

W sezonie 1974/1975 pod wodzą Alojzego Sitko, Zagłębie Lubin historycznie awansowało do rozgrywek II ligi. Jak wspomina ówczesny bramkarz Franciszek Machej, były to wyjątkowe chwile. Pomimo późniejszego spadku, wydarzenie było dla lubińskiego środowiska wyjątkowe.

Fot. Franciszek Machej z koszulką, w której bronił lubińskiej bramki w 1974 roku

W trzeciej lidze były cztery zespoły. Unia Racibórz, Unia Tarnów, Jastrzębie Zdrój i Zagłębie Lubin. – Zespół ze Śląska przewyższał mentalnością, nie umiejętnościami. Pierwsze mecze bronił Rysiu Sambor świętej pamięci. W drugiej rundzie ja wszedłem między słupki – wspomina były bramkarz miedziowych.

O awans łatwo nie było, ale lubinianie udowodnili, że zasługują na grę w wyższej lidze. – Pierwszy mecz u siebie, czyli rewanż z Raciborzem. Wygrywamy. Jedziemy do Tarnowa. Wiadoma rzecz, rożne podteksty. Mówiliśmy, że jak przegramy, to nas z pracy wyrzucą. Ciężkie czasy. Cud się jednak wydarzył. Ja chyba zagrałem najlepszy mecz w sezonie i całej karierze. Rudolf Konieczny wpisał się na listę strzelców i Franek Buczkowski. Zwycięstwo dwa do zera. Kibiców przyjechało sześć autobusów. Nosili nas na rękach. Ostatni mecz musimy wygrać mecz z Jastrzębiem. Im remis dawał awans, nam nie. Jasiu Ławnik w osiemdziesiątej drugiej minucie uderzył pięknie i awans stał się faktem – przyznał Franciszek Machej.

Historyczny awans wzbudził wielką euforię w naszym mieście. Niestety przysłowiowe frycowe trzeba było zapłacić. – Nie było nas jeszcze na mapie Polski w drugiej lidze. My nie byliśmy na to do końca gotowi. Przyszedł do nas Józek Ziaja, który strzelał bramki. Przez szesnaście meczy nie strzelił jednak, choćby jednej. Kluby jeszcze zadawały pytanie, gdzie ten Lubin jest. Czuło się dziwną atmosferę. Sędziowie patrzyli na nas dziwnie. Jesteś drugoplanowy. W następnie stworzyła się kolacja śląsko-tarnowska. W Tarnowie potrafili nam piłkę z trzydziestu metrów przenieść na jedenaście. W dziewięćdziesiątej szóstej minucie strzelają nam bramkę. Skoczyliśmy do sędziego, który prawie dostał kilka kopniaków. To było niesprawiedliwe, ale musieliśmy ponieść frycowe – mówi Franciszek Machej.

 

Wkrótce ciąg dalszy wspomnień byłego bramkarza Zagłębia Lubin.

 

 

 


POWIĄZANE ARTYKUŁY