Sentyment do Jarosławia i szkoła życia przy trenerze Cieplińskim. W ramach naszego cyklu przedstawiamy historię Sylwii Pociechy, która z Zagłębiem Lubin zdobyła trzy medale mistrzostw Polski, a następnie została kierownikiem drużyny. Wywiad dzielimy na dwie części. Zapraszamy do lektury.
Pierwsze kroki w szczypiorniaku.
Sylwia Pociecha: Pochodzę z małego miasteczka w województwie kujawsko-pomorskim, Nazywa się Łasin. Okolice Kwidzyna. Chodziłam do nas w szkole na SKS. Byłam w zespole najmłodsza. Rozgrywałyśmy mecze gminne, wojewódzkie na asfalcie. Chodziłam do siódmej klasy podstawówki i jeden sędzia, który był nauczycielem wychowania fizycznego w Grudziądzu zapytał czy nie zechciałabym zacząć przygody z piłką ręczną na poważnie. Odpowiedziałam, że czemu nie. To była możliwość wyjazdu z małej miejscowości, ale czasy też były zupełnie inne. Spróbowałam. Już w połowie ósmej klasy pojechałam na obóz zimowy, gdy trafiłam do Zrywu toruńskiego. Uczyłam się już właśnie w tedy w Toruniu.
Pozycja na boisku.
Sylwia Pociecha: Tak w ogóle to ja miałam okazję grać w koszykówkę i w piłkę ręczną, ale nie było konkretnego zawiązanego zespołu w koszykówkę, więc ostała się piłka ręczna. Pozycja na parkiecie? Już chyba w siódmej klasie podstawówki osiągnęłam swój wzrost 180 cm i tak już zostało i poszłam na lewe rozegranie.
Granie na asfalcie.
Sylwia Pociecha: Jak się gra na asfalcie? Pluło się na ręce i to wszystko, a bramkarki nie miały żadnych rękawic. Jak się człowiek przewrócił to mocno odczuł. Nie było żadnych nakolanników, ani innych zabezpieczeń. Z automatu przeszłyśmy więc na salę. Tak się zaczęło.
Przygoda w Gdańsku.
Sylwia Pociecha: Grałyśmy chyba w jednej lidze z Gdańskiem. Wtedy, zobaczył mnie trener Roman Jezierski. W Gdańsku trenował juniorki i ściągnął mnie do tego zespołu z Torunia. Tam, trenowałam jako juniorka, a później przeszłam do pierwszego zespołu Startu Gdańsk, gdzie był Leszek Krowicki. Miałam wtedy osiemnaście lat, a on był wtedy grającym trenerem w Wybrzeżu Gdańsk. Chodziliśmy z moim jeszcze wtedy chłopakiem, a przyszłym mężem do starej hali w Stoczni Gdańskiej. Tam w zespole był jeszcze Daniel Waszkiewicz i Bogdan Wenta. Grali chyba z zespołem z byłej Jugosławii. Wtedy właśnie, wydaje mi się, że trener Krowicki grał jeszcze na lewym skrzydle. Dziewczyny z Gdańska zdobyły brązowy medal w tym czasie, zanim ja przyszłam. Grały w zespole świetne dziewczyny jak Ola Kronowska, Mela Szymbelska, Regina Majkowska kołowa z kadry, Renata Dutkowska. Ja wtedy w 1989 roku wyszłam za mąż, w 1991 urodziłam syna i jakoś po dwóch miesiącach wznowiłam treningi w AZS Gdańsk. Dziewczyny były w drugiej lidze. Awansowałyśmy do pierwszej i Jerzy Ciepliński został moim trenerem.
Szkoła życia z trenerem Cieplińskim.
Sylwia Pociecha: Zajęłyśmy chyba w rundzie zasadniczej trzecie miejsce i też bez jakiś wielkich nazwisk. Potem były nieszczęsne play-offy i summa summarum grałyśmy w turnieju 5-8 i zajęłyśmy piątą lokatę. Faktycznie trener Ciepliński był strasznie wymagający. Z czasem, jak zmieniałam kluby zauważałam co nabyłam w między czasie i czego mnie nauczył. Grając w AZS Gdańsk, pojechałyśmy kiedyś na mecz do Jarosławia i tam są tacy kibice w pozytywnym tego słowa znaczeniu – oszołomy na punkcie swojego klubu, że po meczu, a wygrałyśmy go, to oparłam się o ścianę, czekałam już na dziewczęta i myślę, Boże, nigdy tu już nie przyjadę, zwolnienie lekarskie wezmę, cokolwiek i w następnym sezonie znalazłam się gdzie? W Jarosławiu! Więc, nigdy nie mów nigdy! To było najwspanialsze co mogłam zrobić. W Gdańsku nie było perspektyw. Niewiele też zarabiałam. Mieliśmy małe dziecko, a mąż pracował przy jakiejś budowie. Zdecydowaliśmy, że wyruszamy przez całą Polskę do Jarosławia. Warunki były zupełnie inne. W Gdańsku spędziliśmy dziesięć lat w Trójmieście. Płakałam, jak wyjeżdżałam i powtarzałam, że kiedyś tam wrócę, ale nie wróciłam, życie weryfikuje. W Jarosławiu miałam najlepsze dwa lata. Tam, był już zespół w ekstraklasie. Była tam już Aleksandra Główczak i Małgosia Byzdra i Tanja Szyczkowa mama Aloszy, który grał w Wiśle Płock. Razem ze mną w jednym roku przyszły cztery dziewczyny jak Gosia Filip z Lublina czy Marta Cykał z Piotrkowa. Świetnie rozumiałyśmy się na boisku. Tak naprawdę trener nie musiał za dużo robić, tyle co poprowadzić na treningu. Byłyśmy wszystkie na parkiecie, na treningu i poza nim. Fantastyczna drużyna. Po raz pierwszy zdobyłyśmy brązowy medal i dlatego on był dla mnie najbardziej ukochany. Żeby było ciekawiej wygrałyśmy go w Lubinie. Grałyśmy o brązowy medal trzy mecze. Przegrałyśmy pierwszy w Lubinie, później drugi wygrałyśmy. Wtedy byłam rok w Jarosławiu, ale wraz z mężem widzieliśmy, że coś się tam zaczyna niedobrego dziać. Ten pierwszy rok był takim pospolitym rudzeniem, a z czasem było coraz gorzej.
Lubin.
Sylwia Pociecha: Trafiłam do Lubina, gdzie byłam cztery lata. Trzy medale, dwa srebra i jeden brąz. Doznałam tutaj wrednej kontuzji w 2000 roku w styczniu. Medycyna kostna nie była jeszcze na tyle rozwinięta. Miałam co prawda operacje, ale to było raczej wyczyszczenie barku. Do czerwca grałam na dwóch sterydach, a w zasięgu był srebrny medal. Tak dogadałam się z trenerem Jezierskim, że postaram się dać rade. Mój bark był w strasznym stanie po sterydach. Doszło nawet do martwicy kości. Miałam operację we Wrocławiu, ale to takie małe pocieszenie. Ten rzut z drugiej linii miałam już słabszy, ale nauczyłam się oszukiwać bramkarki i zaczęłam stosować rzut z biodra. Do 2007 roku na tym jechałam. Z Lubina poszłam na dwa lata do Jeleniej Góry. Tam po pół roku do zespołu dołączył trener Jezierski. Tam zdobyliśmy brązowy medal. Później poszłam do Koszalina i już chciałam kończyć karierę. Nie chciałam już dłużej grać. Iwona Pabich zadzwoniła do mnie, że jest beniaminek z Koszalina i chcą się utrzymać w lidze, abym im w tym pomogła. Mówię dobrze! Asia Dworaczyk dotarła do nas. Nie do końca dawałyśmy radę. Tam były dziewczyny z pierwszej ligi i było widać przepaść. Wtedy dołączyły do nas reprezentantki Polski Kasia Jeż i Gosia Jędrzejczak i dałyśmy radę, rzutem na taśmę, ale do tej pory Koszalin radzi sobie świetnie. Byłam w Koszalinie dwa lata i później jeszcze na rok poszłam do drugiej ligi niemieckiej do HC Sachsen Neustadt-Sebnitz. Zespół wszedł do drugiej bundesligi. Tam, niestety zawiodłam, bo tam wszyscy od dziecka grali na gumie, a my grałyśmy tu na parkietach. Zaczęły mi dokuczać stopy, ścięgna podeszwowe, palce i miałam straszny problem. W połowie spotkań nie grałam.
Ekipa Zagłębia Lubin.
Sylwia Pociecha: Mile wspominam Basię Stańczak. Marchewa, czyli Agnieszka Ziółkowska, Natalia Ciepłowska, Tatiana Sztefan, Laryssa Duchnowa, Ela Szczepaniak czy Marzena Kot. Wszystkie razem spędzałyśmy chociażby sylwestra. Były w zespole doświadczone sportowo dziewczyny. Zawsze analizowałyśmy wszystkie spotkania. Wtedy byłyśmy chyba bardzo świadome tego, co robiłyśmy. Nie byłyśmy zmanierowane i nie sprzęt był najważniejszy. Grałam pół roku dla medalu z pół ręką, teraz to zupełnie inny świat. Inne podejście do gry. Najważniejszą kwestią, jaka należała do trenera Jezierskiego to przygotować nas fizycznie. Miałyśmy ciężkie obozy przygotowawcze. Byłyśmy na obozie w Szklarskiej i doszła do nas Laryssa. Poszłyśmy w góry, a dla niej był to pierwszy taki wyjazd. Zaczęła płakać i mówi, że już dalej nie pójdzie. Jedno co trener Jezierski miał świetne to, to że rozumiał kobiety. Widział, że coś się dzieje, nawet jak mówiłyśmy, że nie ma problemu.
Z Sylwią Pociechą rozmawiał Mariusz Babicz. Niebawem ciąg dalszy rozmowy.