Pierwsza dyscyplina z jaką miała styczność to piłka nożna, ale miało to również związek z tym, iż ma czterech braci. Jest również pierwszą bramkarką, która otrzymała nagrodę za najlepszego golkipera w I Memoriale Henryka Kruglińskiego. Elżbieta Bogucka jest kolejną zawodniczką, której historię przedstawimy w ramach naszego cyklu z okazji 50-lecia istnienia żeńskiej sekcji piłki ręcznej. Następnym bohaterem będzie Julian Krasiński.
Elżbieta Bogucka jest rodowitą lubinianką, która do Miedziowego klubu piłki ręcznej trafiła z Jaworzyny Śląskiej, a to za sprawą różnych sportowych kolei losu, o których opowie nam była bramkarka Zagłębia.
Elżbieta Bogucka: Pasja do piłki ręcznej przyszła późno. Pierwsza wyniesiona z domu, jako że mam czterech starszych braci to piłka nożna. Już wtedy stałam na bramce, albo w obronie. Wiecznie tak grałam. Próbowałam się nawet po czasie upodobnić do chłopaków i grałam tylko z nimi i nie miałam za bardzo koleżanek, tylko samych kolegów. A początek z zawodniczym sportem to chyba miałam tak, jak my wszystkie, czyli w czwartej klasie szkoły podstawowej. Trafiłam do szkoły numer osiem i pierwszą dyscypliną była siatkówka. Moim trenerem był Andrzej Krug. Jeździliśmy na obozy, a trener zawsze zabierał i żonę i córkę Anię. To były takie czasy, iż było bardzo rodzinnie. Po skończeniu szkoły podstawowej to każdy poszedł do średniej szkoły i zespół się rozpadł. Dziewczyny starsze awansowały do drugiej ligi, ale nie było funduszy, więc ta drużyna przestała istnieć. W Liceum Medycznym, bo takie skończyłam, na piłkę ręczną zawsze namawiał mnie pan Franciszek Hawrysz. Mi za bardzo się ten sport nie podobał, bo wolałam siatkówkę.
Iskra do piłki ręcznej.
Elżbieta Bogucka: Był pewnego razu turniej halowej piłki nożnej w Legnicy i tam wypatrzył mnie trener z Jaworzyny Śląskiej. Przyjechałam więc do tego miasta jeszcze z jedną dziewczyną z okolic Rudnej. Dogadałyśmy się i pojechałyśmy tam pociągiem. Była to podróż życia, ale nam się spodobało. Jeden sezon grałam właśnie w Jaworzynie Śląskiej na bramce. Przyjechało do nas Zagłębie na taki sparing. Jan Pawlak mnie tam wypatrzył i powiedział, że jak to możliwe, że dziewczyna z Lubina gra tutaj, a u nas nie?! Takim sposobem trafiłam do tej drużyny, a to było dosyć późno, bo miałam siedemnaście lat. Trafiłam od razu do drużyny seniorek. Nigdy nie grałam w piłkę ręczną, a trafiłam do takiego zespołu. Nie wiem jak to się stało, ale takie zrządzenie losu. Łatwo nie było, bo w zespole mieli już cztery bramkarki. Trener Jezierski z początku nie był chyba zadowolony, bo jak? Ktoś, kto nigdy nie grał w piłkę ręczną ma teraz zagrać w zespole seniorskim, ale Jan Pawlak był kierownikiem i powiedział, że ta dziewczyna ma być tutaj i już! Trener Jezierski, kiedy przyszłam na trening powiedział: To ty patrz tam, co robią bramkarki i rób to samo. Takie było moje pierwsze z nim zderzenie.
Przyjaciółka z parkietu.
Elżbieta Bogucka: Zaprzyjaźniłam się wtedy z zawodniczką z Warszawy, Anią Kąkol. Ona mnie tak przygarnęła, wszystko pokazała, taka matczyna opieka z jej strony. Z Anią miałam bardzo dobry kontakt. Nawet później, kiedy już u nas nie grała to pojechałyśmy do niej za Warszawę. Byliśmy u niej, odwiedziliśmy ją. Nieco teraz kontakt się urwał. Ale wracając do zespołu to Ania bardzo mi pomogła. Była stonowaną osobą i może ona mnie nawet ukształtowała. Była zawsze bardzo za rodziną. Trening, treningiem, ale po nim biegiem do domu do rodziny. Bardzo mi się to podobało i imponowało mi. Mimo tego, iż jest tak dobrą zawodniczką to rodzina tutaj jest najważniejsza. Też starałam się, aby tak było w domu. Miałam też dużą pomoc od moich świętej pamięci rodziców, ale też teściowie. Zawsze tato i mama cieszyli się, że tak ułożyło mi się sportowe życie, jak i moi bracia. To było dla mnie bardzo ważne! Pan Biały i Papiernik, nasi sąsiedzi, zawsze pytali jak tam, wspierali i kibicowali. Cały blok się cieszył, ale nie lubiłam nigdy, aby najbliżsi przychodzili na mecz. To był chyba wielki stres. Pamiętam, jak tato przyszedł na spotkanie ukradkiem, ale jak go wypatrzyłam to już koniec. Chciał sobie zobaczyć jak gram, jak gra jego córka, a ja się stresowałam. Inaczej było z moim mężem. To była jedyna osoba, która jak przyszła na mecz to się cieszyłam i stres odchodził. Uprawianie sportu to naprawdę dużo wyrzeczeń. Wszystko trzeba zorganizować dookoła. Nie do końca cieszyliśmy się, że jechałyśmy na obozy. Była tęsknota za bliskimi.
Pierwsze emocje meczowe.
Elżbieta Bogucka: Wracając do zespołu to było nas pięć bramkarek. Puszczana byłam na chwilę, a to było dla mnie wielkie szczęście. Byłam bardzo nieśmiała. Wchodziłam na parkiet wystraszona, a przy tym towarzyszyły mi wielkie emocje. Jeden sezon byłam pierwszą bramkarką. Pamiętam, że wtedy odeszło dużo dziewczyn z zespołu. Odeszła między innymi Marzena Sadura. Na pewno miałam wtedy więcej okazji do gry, ale do kadry nigdy się nie dostałam. Miałam przyjemność grania z Alą Główczak, Edytą Pawłowską czy wspomnianą Marzeną, albo właśnie Ania Kąkol. Zawsze dużo emocji przysparzały nam mecze z Lublinem. Chyba do tej pory tak jest? Mecze z Piotrkowem także. Któregoś razu po takim spotkaniu dziewczyny się śmiały, bo byłam zawsze taka spokojna i po raz pierwszy w życiu dostałam dwie minuty. Jakoś zostałam chyba uderzona piłką w głowę i rzuciłam się do tej zawodniczki. Dziewczyny mówiły później, że to był mój mecz życia, bo jak rywalki zdenerwowały Elę to emocje naprawdę musiały sięgnąć zenitu.
Trener Roman Jezierski.
Elżbieta Bogucka: Była sportowa intuicja. Nie wiem ile trener w domu poświęcał czasu na statystyki i analizy spotkań, ale miał wielkie archiwum kaset VHS z nagranymi meczami. Ciągle to przewijał i rozpatrywał to na nowo. Przed meczami na treningach, albo same bramkarki oglądały przygotowany przez niego materiał z meczu, albo całą drużyną oglądałyśmy i analizowałyśmy gdzie, kto rzuca. Sam robił statystyki, gdzie rywalki rzucają karne i złościł się, jeśli robiłyśmy to w inną stronę. Krzyczał: Mówiłem, że tam! Człowiek jednak myśli, a może tym razem rzuci inaczej. Trener Jezierski miał wszystko poukładane sportowo. Tablice z magnesami. Stał i rozrysowywał. Wprowadzał nowe zagrywki.
Europejskie Puchary wspaniałą przygodą.
Elżbieta Bogucka: To wspaniali ludzie i emocje. Największe to były jak na jednym ze spotkań puścili hymn Polski. To po prostu nie da się tego opisać. Dreszcze i łzy. Było to wspaniałe, że my stoimy na środku, dookoła mnóstwo ludzi i puszczają nasz hymn! Czułam się wtedy, jak olimpijczyk w kadrze narodowej. Zawsze były tłumy ludzi na meczach, a podczas tych pucharowych, to żyło tym całe miasto. Pamiętam mecz z niemieckim Metz Handball, grałyśmy dwa spotkania. Super przygoda. Zresztą wszystkie spotkania były takie, bo zazwyczaj normalnie człowieka na takie wyjazdy nie stać. Pierwszy raz leciałam samolotem dzięki grze w Zagłębiu. Byłam w Oslo, gdzie oglądałyśmy tą sławną skocznię. Byłyśmy w Turcji, nawet w meczecie. Wszędzie ludzie przyjmowali sportowców bardzo dobrze. Zawsze był czas wolny, aby kupić jakieś upominki czy koszulki do domu. Jedną z Węgier mam do tej pory i jest przechodnia, bo nosiłam ją ja, mąż i córka. Ma chyba z dwadzieścia trzy lata.
Przed nami nowy rozdział w żeńskiej piłce ręcznej. Najwyższa klasa rozgrywkowa przyjęła status ligi zawodowej.
Elżbieta Bogucka: Myślę, że to dobry pomysł, a można było zrobić to wcześniej. To duży skok dla żeńskiego szczypiorniaka. Na pewno pozwoli to też na godniejsze życie i stabilizację.
Po karierze sportowej studia.
Elżbieta Bogucka: Najgorzej jak się karierę kończy. Jak człowiek młody to o tym nie myśli. Jeszcze Ania poszła na studia na AWF i imponowało mi to bardzo. Też sobie mówiłam, że jak skończę szkołę to pójdę na uczelnię. Przyjęli mnie na AWF, ale okazało się, że poszłam w złym momencie. Poszłam, jak wzięłam ślub powiedzmy w sobotę, a w poniedziałek zaczynały się studia. Pojechałam na dwutygodniową sesję, ale po tygodniu wiedziałam, że nie dam tam rady. To było za wcześnie. Indeks mam do tej pory i nawet coś mam tam zaliczone. Te studia mi nie wyszły. Teraz studiuję pielęgniarstwo. Robię magistra z córką. Złożyłam podanie i poszłam do pracy na blok operacyjny, gdzie wybrano mnie po castingu. Nie wyobrażam sobie innej pracy. To duża odpowiedzialność, ale człowiek tam się sprawdza. Punktualność czy liczenie wszystkich tych narzędzi. Cieszę się, że mogę tym ludziom pomóc. Wszystko tak się ułożyło, że mam pracę, którą nie zamieniłabym na inną. Okazało się, że pielęgniarką nie będę, ale instrumentarzystką tak. Zespół medyczny interesuje się sportem. Grając w Zagłębiu leciały mi lata pracy. Okazało się szybko, że miałam już dwudziestolecie pracy. Dalej gram w zespole, choć nie na parkiecie. Dzięki sportowi na pewno łatwiej mi nawiązywać kontakty i tak jak na parkiecie nie zostawiało się nikogo w osamotnieniu, tak i teraz robię tak w życiu.
Z Elżbietą Bogucką rozmawiał Mariusz Babicz.
Fot. Archiwum prywatne Elżbiety Boguckiej