Z bólem gardła na SOR

1047

Od kilku dni w Lubinie funkcjonuje Szpitalny Oddział Ratunkowy. Ma już za sobą pierwsze przetarcie i dzień z ogromną, ciągnącą się przez kilkanaście godzin kolejką pacjentów. Lekarze i ratownicy zwracają jednak uwagę, że niewiele osób zdaje sobie sprawę, czym tak naprawdę zajmuje się SOR. – Nie jest to miejsce do wystawiania zwolnień, do którego przychodzi się po receptę. Tu przychodzi się w zagrożeniu zdrowotnym lub nagłym zagrożeniu życia – słyszymy.

SOR zajmuje się przypadkami zagrożenia życia lub zdrowia, czyli pacjent z kleszczem czy z bólem gardła powinien się udać raczej do lekarza pierwszego kontaktu lub do opieki nocnej

Od 1 lipca w szpitalu Regionalnego Centrum Zdrowia nie ma już izby przyjęć. W nowym skrzydle szpitala przy ulicy Bema ruszył za to Szpitalny Oddział Ratunkowy.

– Mamy SOR a izba przyjęć jako taka wygasiła swoją działalność – mówi Andrzej Nabzdyk, lekarz medycyny ratunkowej i kierownik Szpitalnego Oddziału Ratunkowego w Lubinie. – Z punktu widzenia organizacyjnego dla nas jest to tylko i wyłącznie przeniesienie do nowego budynku. Pracujemy zwiększonymi siłami – dodaje.

Do SOR-u przeszedł cały zespół wspomnianej izby przyjęć, ale zatrudniono też nowe osoby. W tej chwili obsadę tworzą: 20 lekarzy, 14 ratowników i 25 pielęgniarek. Na zmianie pracuje tu dwóch lekarzy oraz sześcioro ratowników i pielęgniarek.

– Przy rozruchu to minimalny skład – przyznaje Nabzdyk.

A pracy jest sporo, bo – jak zauważyli pracownicy SOR-u – pojawiają się i takie osoby, które przychodzą tylko i wyłącznie po to, żeby zobaczyć nowy oddział i przyjrzeć się jak funkcjonuje.

Tuż po uruchomieniu, w poniedziałek, SOR przeżył prawdziwe oblężenie. Pacjenci musieli czekać w kilkunastogodzinnej kolejce.

– Te kilkanaście godzin to była ciężka praca dwóch lekarzy i całego personelu liniowego. Z tych kilkudziesięciu pacjentów, którzy przyszli, kwalifikację do przyjęcia do szpitala uzyskało raptem ośmiu czy dziewięciu. Widać tu więc skalę tego problemu – mówi kierownik lubińskiego SOR-u. – Wiemy, że niestety spora część pacjentów przychodzi tutaj po poradę, czasami by ocenić, czy faktycznie jest to zagrożenie zdrowotne – przyznaje.

Andrzej Nabzdyk, lekarz medycyny ratunkowej i kierownik Szpitalnego Oddziału Ratunkowego w Lubinie

Niewiele osób zdaje sobie sprawę, czym tak naprawdę zajmuje się SOR i do czego został powołany, nad czym zresztą ubolewają lekarze.

– Szpitalny Oddział Ratunkowy, jak sama nazwa wskazuje, służy do ratowania. I my tutaj pomagamy przede wszystkim pacjentom, którzy są w zagrożeniu życia lub w nagłym zagrożeniu zdrowotnym i taki jest sens działania SOR-u – mówi Nabzdyk.

Nikomu jednak, kto przyjdzie, lekarze nie odmawiają pomocy. Niestety jednak, dla wielu pacjentów może się to skończyć oczekiwaniem w kolejce. Najpierw bowiem, po przejściu przez rejestrację, każdy jest oceniany przez lekarza lub ratownika pod względem medycznym. Osoby z zagrożeniem życia albo zdrowia są przyjmowani od razu. Reszta musi czekać.

– Jeżeli oceniamy, że pacjent nie jest w zagrożeniu życia, to niestety, ale będzie przyjęty według kolejności zgłoszeń – przyznaje lekarz medycyny ratunkowej.

Tę samą drogę przechodzą teraz również osoby przywiezione przez karetki pogotowia. W przypadku stwierdzenia braku zagrożenia, trafiają do kolejki wraz z osobami, które na SOR przyszły pieszo czy przyjechały własnym transportem.

– Niestety ustawodawca narzucił na Szpitalne Oddziały Ratunkowe konieczność prowadzenia pełnej dokumentacji szpitalnej, która kosztuje dużo czasu. To co dawniej odbywało się na izbie przyjęć za pomocą jednego wpisu do książki, ewentualnie szybkiego wpisu w komputer, w tej chwili wymaga produkcji historii choroby, zgody pacjenta na leczenie i 20 tysięcy innych papierów – może trochę przesadzam, ale faktycznie jest tego dużo – wyjaśnia szef lubińskiego SOR-u. – W tej chwili dwóch ratowników na zmianę musi oceniać pacjentów i podejmować decyzję, kto pierwszy, drugi. A być może po prostu ten, który jest trzeci mógłby podejść do lekarza pierwszego kontaktu czy do przychodni nocnej, gdzie byłoby dużo szybciej, bo tam się tylko wpisuje się do książki systemu, pacjent dostaje receptę i idzie. To jest troszkę tak jak pan wojewoda dolnośląski w piśmie, które zostało rozpropagowane przez Ministerstwo Zdrowia po całym kraju, napisał. Trzeba twardo powiedzieć, że SOR nie jest miejscem do wystawiania zwolnień, do którego przychodzi się po receptę. Tu przychodzi się w zagrożeniu zdrowotnym lub nagłym zagrożeniu życia – przyznaje.

 


POWIĄZANE ARTYKUŁY