Mobilne kuchnie nakarmiły lubinian

358

Kuchnia Tex-Mex, tajska, żydowska i amerykańska. Na dokładkę hiszpańskie churrios, gofry i tajskie lody. Dla ochłody – zimna lemoniada. Trwa drugi dzień zlotu food trucków w lubińskim rynku. Pogoda spisała się znakomicie, a mieszkańcy przychodzą całymi rodzinami i chętnie próbują nowych smaków.

Od pewnego czasu jedzenie z food trucków podbija całą Polskę. Zaszufladkowanie go jedynie do hamburgera czy hot-doga, w zasadzie stało się mitem. Aby zaskoczyć klientów, jedzenie serwowane w mobilnych wozach musi być urozmaicone, podane w ciekawy sposób i oryginalnie nazwane. – Chodzi o to, żeby jedzenie można było wziąć w rękę i gdzieś z nim usiąść – to żelazna zasada street foodu – tłumaczy Adam Tecław, z meksykańskiego food trucka. – Druga zasada – street foodowcy to pasjonaci. Muszą robić to z zamiłowania – uśmiecha się, wydając kolejne burgery.

Spróbować kuchni z wielu zakątków świata i to w jednym miejscu, jest nie lada gratką dla lubinian. A zjeść można dosłownie wszystko. Od lodów i gofrów, poprzez pizzę, tradycyjne burgery, aż po belgijskie frytki. Amatorzy słodyczy znajdą tradycyjne hiszpańskie pączki churrios, gofry czy tajskie lody. Wielu z zaciekawieniem próbowało kuchni meksykańskiej i żydowskiej.

Ogromna ciężarówka wyróżnia się na pierwszy rzut oka. Serwują w niej wielkie burgery, buritto quesadillę. Przyjechali do nas aż z Warszawy. – Nie dotarliśmy wczoraj, bo mieliśmy awarię po drodze. To są mobilne kuchnie i trzeba się z tym liczyć. Na szczęście już jesteśmy, a lubinianie mogą posmakować trochę Teksasu i Meksyku. Tortilla, wołowina, ostrość – uśmiecha się Adam Tecław, z El-Camino. Mieszkał przez pewien czas na Florydzie i to tam zakochał się w tej kulturze jedzenia. – Latynosi przybliżyli mi tajniki tej kuchni. Zapragnąłem przenieść to na polski grunt – opowiada o pomyśle. – Próbowałem sprowadzić typową, amerykańską ciężarówkę, która jest znacznie większa od naszych. Niestety wymogi w Unii są inne – dopowiada.

Oprócz festiwalu jedzenia, na rynku zorganizowano również warsztaty i dwa konkursy. Uczestnicy szkolenia mogli nauczyć się jak w warunkach domowych, bądź na grillu przygotować wyśmienitego burgera. – Właśnie rozpoczął się okres majówki. Fajnie się czegoś nauczyć i zaskoczyć gości. Chociaż już nie jeden raz przygotowywałem burgery i sądziłem, że sporo umiem, to i tak dowiedziałem się kilku ciekawostek – mówi Marcin, uczestnik warsztatów.

Po warsztatach przyszedł czas na konkursy – w jedzeniu burgera na czas oraz w zjedzeniu najostrzejszego burgera. Obydwie rywalizacje cieszyły się dużą frekwencją. Do zawodów stawali dorośli, jak i dzieci. Najmłodszy uczestnik konkursu, 11-letni Kacper, z ogromnym burgerem poradził sobie znakomicie.

Zwycięzca konkursu, Artur Sałek, z burgerem uporał się w 1 min i 19 sekund. Jak mówił, nie miał żadnej taktyki, a do konkursu stanął dla swojej córeczki. – Nigdy nie jadłem na czas. To był spontaniczny występ po raz pierwszy w życiu. A startując chciałem sprawić radość swojej córeczce Mai – opowiadał zwycięzca.

Jedni nie przygotowywali się wcale, inni oglądali filmiki w szybkim jedzeniu, a kolejni trenowali latami. – Szybkie jedzenie trenuję już od dzieciaka. Zawsze wygrywałem w stołówce szkolnej. Moja taktyka to spłaszczyć bułkę najmocniej jak mogę, a potem brać kęsy i połykać je bez gryzienia. Zawsze wyprzedzałem kolegów w posiłkach – śmieje się Emanuel, zwycięzca nagrody specjalnej, który zjadł na oczach lubinian aż 3 burgery. Dwa razy wystartował w konkursie jedzenia na czas, a potem zjadł jeszcze ostrego burgera. – Spodziewałem się, że będzie ostrzejszy – dodaje skromnie.

Ostry burger wyciskał łzy najtwardszym zawodnikom. Papryczki piri-piri, habanero, jalapeno i mieszkanka palących sosów. Pani Angelika była najszybsza z kobiet w konkurencji jedzenia na ostro. – Uwielbiam ostre jedzenie. Byłam trochę chora i wcześniej jadłam tabletki na gardło. Nie wiem czy to coś pomogło czy nie, może mnie znieczuliło, ale zjadłam i przeżyłam – śmiała się, odbierając nagrodę.

Z ostrym burgerem, najszybciej poradził sobie Dawid, na co dzień – trener personalny. – Chciałbym obalić mit, że trzeba być na diecie. Jak widać, wciągnięcie takiego burgera, a nawet dwóch mi nie zaszkodziło. A burger ostry smakował mi nawet bardziej niż zwykły – mówi Dawid, który wystartował w obu konkursach.

Festiwal potrwa jeszcze w niedzielę.


POWIĄZANE ARTYKUŁY