Historia Miedziowych oczami Krzysztofa Kostki: Daniel Dudkiewicz

742

Przed nami kolejna historia byłego piłkarza Zagłębia Lubin oczami Krzysztofa Kostki. Tym razem przedstawimy wywiad z Danielem Dudkiewiczem.

Daniel Dudkiewicz urodził się 30 lipca 1978 r. w Dzierżoniowie. Grał w takich klubach jak: Zagłębie Lubin, Lechia Dzierżoniów, Promień Żary, Roanne Matel Sport FC (Francja), ŁKS Łęknica, SV ROT-WEISS Bad Muskau (Niemcy), Orkan Szczedrzykowice oraz obecnie Zamet Przemków.

Krzysztof Kostka: Jak trafił Pan na treningi do Zagłębia Lubin?

Daniel Dudkiewicz: Na treningi do Zagłębia wybraliśmy się z grupą kolegów z podwórka, był to rok 1987. Treningi odbywały się na OSIR w Lubinie. Jeżeli chodzi o pierwsze treningi to była taka mała weryfikacja kto co potrafi, a pamiętam, że na treningi przychodziło po 60-70 osób. Trener podzielił nas na dwie drużyny. Był to podział ze względu na zamieszkanie i graliśmy Centrum (Mickiewicza, Kilińskiego) kontra Przylesie. Taka weryfikacja trwała około 3 miesięcy. Pierwszym trenerem był Pan Urbaniak ale szybko zrezygnował. W jego zastępstwie przychodzili trenerzy Samiec, Flądro, Kumyk. Po półrocznym okresie zostało nas około 40. Z tego co pamiętam naprawdę byliśmy perspektywiczną grupą. Włodarze klubu zauważyli to i powstały z tego dwie grupy. Dokonano podziału podobnego, do tego jak zaczynaliśmy, czyli Centrum i Przylesie. Pierwszą z tych grup pod skrzydła wziął trener Janusz Stańczyk, a drugą Janusz Kubot.

K. K.: Jak wyglądało szkolenie młodzieży szczebel po szczeblu na Pana przykładzie?

D. D.: Po powstaniu dwóch grup zaczęły się prawdziwe treningi, pomału były wprowadzane przez trenera Stańczyka różnego rodzaju schematy, elementy techniki użytkowej, taktyka itp., oczywiście też dużo biegaliśmy po lasach. Na pewno wyglądało to zupełnie inaczej niż w dzisiejszych czasach. Trener Stańczyk wprowadził również treningi indywidualne, odbywały się one na boisku nieistniejącej już szkoły podstawowej nr 5. Treningi odbywały się w małych grupach 4-5 osobowych i tam trener uczył nas zwodów. Zajęcia odbywały się rano i przychodziliśmy na nie przed drugą zmianą, ponieważ w tamtych czasach do szkoły podstawowej chodziło się na dwie zmiany. Po pewnym okresie dużo osób zrezygnowało i z dwóch grup zrobiono jedną. Na początku graliśmy w lidze trampkarzy później młodzików. Nie było na nas mocnych, bo przeważnie mecze kończyły się wynikami dwucyfrowymi.

K. K.: Jak wspomina Pan trenerów w grupach juniorskich?

D. D.: Kiedy ja byłem w wieku 14-15 lat w Zagłębiu powstała tak zwana 2 M, czyli druga drużyna juniorów. Miała ona na celu ogrywanie młodszych zawodników. Trenerem był pan Przygoński. Nieźle sobie w lidze radziliśmy, przeważnie mieliśmy miejsce w górnej części tabeli. Poza konkurencją była oczywiście 1 M Zagłębia, która rok po roku zajmowała 1 miejsce. W wieku 16 lat praktycznie my stanowiliśmy o sile juniorów Zagłębia. Nasza drużyna to był rocznik 1978, mieliśmy dwóch zawodników z rocznika 1977 i byli to Maciej Kijewski i Mariusz Ujek, który również trenował z pierwszą drużyną Zagłębia. Później drużynę juniorów przejął Mirosław Dragan i wtedy zaczęła się prawdziwa przygoda. Każdy trening był przygotowany i przemyślany, była dyscyplina, odnowa biologiczna. W rozgrywkach nie było na nas mocnych. Ligę wygrywaliśmy z dużą przewagą punktową nad drugą drużyną, nie przegraliśmy ani jednego meczu. Po około roku Mirosław Dragan został trenerem pierwszej drużyny Zagłębia, a naszym trenerem został człowiek instytucja, czyli Michał Lewandowski. Pan Lewandowski oprócz tego że jest bardzo dobrym trenerem to jest też wspaniałym człowiekiem, traktowaliśmy go jak ojca, pomagał nam również w tematach prywatnych, zawsze służył radą. Ja jestem tego przykładem ale to już inny temat.

K. K.: Jak wspomina Pan turnieje i rozgrywki juniorskie oraz walkę o Mistrzostwo Polski?

Srebrni medaliści Mistrzostw Polski w sezonie 1995/1996.

D. D.: Ligę juniorów wygraliśmy w cuglach, zaznaczam młodszym rocznikiem. Każdy z nas miał jeszcze rok juniora, przygotowywaliśmy się do baraży do Mistrzostw Polski Juniorów z Wratislavią Wrocław, której trenerem był Krzysztof Paluszek. Nikt w nas nie wierzył, zero zainteresowania zarządu klubu. Jedyną osobą, która w nas wierzyła był trener. Wygrane baraże kompletnie zaskoczyły włodarzy klubu. Pamiętam jak dwa dni przed wyjazdem na Mistrzostwa Polski załatwiali nam dresy żeby przynajmniej jakoś wyglądać. Kupili dresy jasnoniebieskie z żółtymi wstawkami, na których jak popadał deszcz robiły się plamy. Na szybko kupowaliśmy też buty do grania, oczywiście za swoje, bo Zagłębie było biedne. Powiem szczerze że wyglądaliśmy jak pastuchy przy drużynach z którymi graliśmy w Mistrzostwach Polski. Przeciwnikami były Jagiellonia Białystok, Pogoń Szczecin i Gwarek Zabrze. Do MP każda drużyna była przygotowana, ubrana od stóp do głów, masażyści, odżywki a my nic. Pamiętam że trener za własne pieniądze kupował witaminy i rozrabiał je nam z wodą.  Trener robił również za masażystę, ponieważ intensywność meczy była sprinterska. Pierwszy mecz z Pogonią Szczecin wygraliśmy 2:0, następnie identyczny wynik padł z Gwarkiem Zabrze i w ostatnim meczu zremisowaliśmy 1:1 z Jagiellonią. Tym sposobem awansowaliśmy do wielkiego finału gdzie czekała na nas Wisła Kraków. Finał to był dwumecz. Pierwszy graliśmy u siebie, niestety przegraliśmy 0:2 w rewanżu w Krakowie wygraliśmy 1:2 i tym sposobem zostaliśmy wicemistrzami Polski. Po meczu byliśmy załamani ale wiedzieliśmy, że w następnym sezonie odejdzie tylko dwóch zawodników Kijewski i Ujek, którym kończył się wiek juniora, więc Mistrzostwo Polski będzie nasze. Niestety nasze losy potoczyły się w innym kierunku. Klub zamiast w nas inwestować, poczuł możliwość „zarobienia pieniędzy”, Ci „lepsi” zawodnicy (Buczek, Maciorowski, Poraszka, Pachowicz, ja i wielu innych zostało sprzedanych lub wypożyczonych do klubów z trzeciej ligi, takich jak: Prochowiczanka Prochowice, Rokita Brzeg Dolny, Promień Żary. Najlepsze jest to, że pieniądze nie trafiały do kasy klubowej tylko do kieszeni działaczy. Mnie wykupił biznesmen z Żar i sam mi opowiadał, że na papierze była inna kwota, a pod stołem zapłacił dwa razy więcej. Najlepsze jest to, że w nasze miejsce sprowadzono zawodników Wratislavii Wrocław, z którymi wygraliśmy baraże do MP, Dariusza Sztylkę i Krzysztofa Wołczka. Wcale nie byli lepsi od nas ale liczyła się kasa, tam sprzedać tu kupić itd.

K. K.: Jak Zagłębie Lubin wyglądało na tle innych drużyn?

D. D.: Ligę juniorów wygraliśmy młodszym rocznikiem w cuglach. Dotarliśmy do finału Mistrzostw Polski, więc sądzę, że byliśmy wtedy mocni i gdyby nie rozbiór drużyny to w następnym roku mielibyśmy mistrzostwo w kieszeni.

K. K.: Pamięta Pan gdzie drużyny juniorskie jeździły na obozy przygotowawcze? Jak to wyglądało z perspektywy zawodnika?

Drużyna Zagłębia Lubin na obozie w Mikołajkach

D. D.: Pamiętam, że sparingi graliśmy z 3 ligowcami lub jeździliśmy grać z drużynami z Wrocławia czy Poznania. Jeździliśmy na obozy do Miejskiej Górki czy Mikołajek. Jeżeli chodzi o obozy to było ciężko, szczególnie obóz w Mikołajkach. Przez trzy tygodnie byliśmy w ośrodku u Ś. P.  Alojzego Jarguza. Treningi odbywały się cztery razy dziennie. Którejś nocy, w trakcie trwania obozu, przed ucieczką na dyskotekę zastanawialiśmy się czy jest sens iść, bo wiedzieliśmy, że może być ciężko następnego dnia. Młodzież wtedy była twarda, inne pokolenie. Nad ranem wróciliśmy z dyskoteki, a o 11 wygraliśmy sparing z 3 ligowym Orłem Reszel

K. K.: Czy Pana koledzy z drużyny juniorskiej zrobili później kariery?

D.D.: Z zawodników z którymi grałem to największą karierę zrobił Mariusz Lewandowski. Duża zasługa w tym jego taty Michała, który swoimi decyzjami tak pokierował Mariusza karierą, że ten stał się zawodnikiem reprezentacji Polski. Podobnie jak to było z nami, klub również chciał go wypożyczyć. Myślę, że jakby do tego doszło, to Mariusz skończyłby tak jak ja jeżeli chodzi o przygodę piłkarską. Fajnie potoczyły się losy Mariusza Ujka, który był dobrym graczem ekstraklasowym i miał mały epizod w reprezentacji Polski. Paradoksem jest Tomasz Szewczuk, który był wiecznym rezerwowym. Takim 17 zawodnikiem w naszej kadrze ale swoim zaparciem i zaangażowaniem poznał smak ekstraklasy. Grał w takich klubach jak Korona Kielce, Lech Poznań czy Śląsk Wrocław. Z naszej drużyny wyróżniającymi zawodnikami byli Adam Buczek, Ernest Chudek, Jacek Maciorowski i Mirek Pachowicz. Pamiętam jak na Mistrzostwa Polski przyjeżdżali skauci i chcieli mieć Mirka Pachowicza w swoich drużynach. W finale MP wkręcał w ziemię zawodników Wisły Kraków. Działacze mówili wtedy, że Mirek to taki nieoszlifowany diament. Później tak go oszlifowali, że Mirek dwa lata po pamiętnym finale grał w B klasowej Polonii Lisowice koło Prochowic.

K. K.: Z kim grał Pan w drużynach juniorskich Zagłębia?

D. D.: Oprócz mnie w drużynie walczącej o Mistrzostwo Polski grali: Maciej Kijewski, Marcin Kocik, Jarek Stec, Bartosz Sambor, Adam Buczek, Grzegorz Waszkiewicz, Mariusz Lewandowski, Ernest Chudek, Marek Poraszka, Jacek Maciorowski, Mirek Pachowicz, Mariusz Ujek, Tomasz Szewczuk, Łukasz Jagoda, Tomasz Popiel, Rafał Apolinarski. Warto zaznaczyć że wszyscy byli z Lubina, tylko Sambor dojeżdżał z Chocianowa, więc można było zrobić drużynę ze swoich, a nie tak jak jest to dzisiaj, że akademia bazuje na zawodnikach z całej Polski.

K. K.: Czy trafił Pan do pierwszej lub drugiej drużyny Zagłębia?

D. D.: Był rok 1996, byliśmy już zawodnikami ukształtowanymi, trenowaliśmy z pierwszą drużyną Zagłębia i jeździliśmy z nimi na sparingi. Super przeżycie trenować ze Sławomirem Majakiem, Stefanem Machajem, Radosławem Jasińskim, Zbigniewem Czajkowskim, Radosławem Kałużnym i innymi dobrymi zawodnikami. Wiedzieliśmy i wierzyliśmy że jesteśmy najlepsi, to wszystko wpajał nam trener Lewandowski, byliśmy naprawdę mocni. W tym okresie powstawała również druga drużyna seniorów Zagłębia. To była masakra, nie chcieliśmy tam grać, ponieważ uważaliśmy się za „Panów Piłkarzy”, a kazali nam grać np. z Cichą Wodą Tyniec Legnicki na jakieś łące ze ścieżką po środku. Unikaliśmy tego jak ognia.

K. K.: Jak oceni Pan działaczy Zagłębia? Kogo pozytywnie a kogo negatywnie?

Dyplom za zajęcie 2 miejsca w Mistrzostwach Polski Juniorów w sezonie 1995/1996

D. D.: W tamtych czasach my jako juniorzy praktycznie nie mieliśmy styczności z działaczami. Oczywiście wiedzieliśmy kto był jakim działaczem czy prezesem ale zero kontaktu. Jedynego działacza którego częściej widzieliśmy był Michał Lulek, z którym mijaliśmy się na odnowie biologicznej na stadionie. Pan Michał Lulek nazywany był „Napoleonem Lubina”. Raczej nikt z nas nie wspomina go miło. To był człowiek dla którego liczyła się tylko kasa. Z tego co pamiętam i z opowieści innych, Jerzy Koziński to był prawdziwy prezes. Potrafił dużo załatwić, szczególnie u włodarzy KGHM.

K. K.: Jak zdobywaliście wicemistrzostwo to jak do Was podchodzili działacze?? Propozycje kontraktów, jakieś rozmowy o przyszłości? Jak to wyglądało z perspektywy zawodnika?

D. D.: O to chodzi, że kompletnie nic. Liczyła się pierwsza drużyna, a na nas mogli zarobić poprzez sprzedaż lub wypożyczenie. Mieliśmy odczucie że byliśmy piątym kołem u wozu. Jak zdobywaliśmy wicemistrzostwo to niektórzy z nas kończyli szkoły. Był temat żeby pomogli nam w załatwieniu pracy w KGHM, ponieważ niektórym się nie przelewało. Pamiętam jak pisałem podanie do zarządu z prośbą o pomoc, oczywiście ze wsparciem trenera Lewandowskiego, ale nawet w tym nam nie pomogli.

K. K.: Kto wiódł prym w szatni waszej drużyny?

Drużyna Zagłębia Lubin przed meczem z Olimpią Poznań

D. D.: W drużynie juniorów takimi hersztami bandy byłem ja, Grzesiek Waszkiewicz, Marcin Kocik, Tomek Szewczuk, nie było to na zasadzie jakiegoś zastraszania, ale pilnowaliśmy pewnych zasad, które obowiązywały w szatni, czyli młodzi noszą sprzęt, myją piłki po treningu. Takie piłkarskie zasady, pamiętam jak swego czasu przyszedł do nas Arkadiusz Zeler z Chojnowianki i nie chciał się podporządkować regułą, więc z Grześkiem Waszkiewiczem wpakowaliśmy go do szafki ubraniowej i troszkę go tam przytrzymaliśmy. Po tej sytuacji został nawrócony.

K. K.: Pamięta Pan jakieś anegdoty lub śmieszne sytuacje z obozów, meczów, podróży autokarem?

D. D.: Na obozie w Mikołajkach byliśmy w pokoju w pięciu: ja, Waszka, Kocik, Marek Poraszka  i Marcin Janik. Często graliśmy w pokera na pieniądze. Oczywiście graliśmy w czterech na Janika, bo miał najwięcej kasy na obozie. Była godzina trzecia w nocy Janik walczył ostro, Marek Poraszka odpadł i zasnął. Na obozie mieliśmy rygorystyczne zasady. Kto się spóźnił na trening ten miał karę biegową. Pierwszy trening był o godzinie 7:30, więc postanowiliśmy wkręcić Marka. Ubraliśmy getry, spodenki i zaczęliśmy budzić Marka i krzyczeć, że zaspaliśmy na trening. Marek Poraszka ubrał się w 20 sekund i wybiegł z budynku a tam ciemno i głucho. Jak sobie przypomnę tą sytuację, to do tej pory łzy mi lecą ze śmiechu. Zachowanie i mina Marka były bezcenne. Druga anegdota, którą pamiętam była podczas jazdy na obóz do Miejskiej Górki z trenerami Draganem i Wiśniewskim. Siedzimy z tyłu autokaru: Ja, Waszka, Tomek Szewczuk i Marcin Kocik, nagle patrzymy a za autobusem jadą dwie laski w maluchu, więc wpadliśmy na pomysł, że pokazujemy im tyłki przez szybę, jak postanowiliśmy tak zrobiliśmy. Dojeżdżamy na obóz a te laski skręcają za nami. Okazało się, że były to żony trenerów. Później musieliśmy przepraszać hahaha

K. K.: Który trener ukształtował najbardziej Pana jako zawodnika i dlaczego?

D. D.: Trenerem który miał największy wpływ na moje ukształtowanie był trener Janusz Stańczyk. Składa się na to wiele czynników. Jednym z głównych jest to, że został moim trenerem gdy byłem młodym chłopcem i trenował mnie najdłużej. To on uczył nas dyscypliny, odpowiedzialności, samodzielności, prowadził mnie w „najgorszym” wieku dla młodego człowieka. Chodził do naszych wychowawców, sprawdzał jak się uczymy, kto miał słabsze oceny musiał je poprawić bo inaczej nie mógł trenować. Na obozach musieliśmy dbać o higienę osobista, prać sobie ubrania itp. Trener Stańczyk był takim drugim tatą dla mnie (mój tato akurat wyjechał za granicę jak zaczynałem treningi w Zagłębiu). Zawsze mogłem się zwrócić do niego o pomoc czy poradę, nigdy nie odmówił. Tak na marginesie to myślę, że byłem jego pupilkiem. Kiedy trzeba było coś pomóc, załatwić to byłem pierwszym, do którego trener się zwracał, więc jakieś zaufanie musiałem mieć.

Dudkiewicz w barwach Promienia Żary wraz z mamą przed jednym z meczów

K. K.: Do kiedy był Pan w Zagłębiu? Proszę też opisać jak doszło do przejścia do Promienia Żary?

D. D.: W 1996 roku zdobyliśmy wicemistrzostwo. Mogliśmy w nowym sezonie powalczyć o mistrzostwo, ale stało się inaczej i zaczęła się rozbiórka. Sezon 1996/1997 rozpocząłem w Zagłębiu, ale to już nie było to, był bałagan. Po pierwszej rundzie dostałem telefon z Promienia Żary abym przyjechał na sparing akurat był mecz z Górnikiem Polkowice, którego trenerem był Mirosław Dragan. Na sparingu zaprezentowałem się pozytywnie i prezes Sędziak z trenerem Eugeniuszem Gabasem zaprosili mnie do gabinetu celem podpisania umowy. Było to wypożyczenie półroczne, szczegółów nie znałem. Z Promieniem zajęliśmy 3 miejsce w 3 lidze, działacze oraz sztab szkoleniowy był ze mnie zadowolony i zdecydowali się mnie wykupić z Zagłębia. Promień nie miał jednak takich pieniędzy, więc moją kartę zawodniczą wykupił biznesmen. Pojechaliśmy do Lubina razem w celu omówienia mojego transferu. Pan biznesmen po pięciu minutach wyszedł z gabinetu Pana Lulka uśmiechnięty. Byłem ciekawy za ile zostałem sprzedany więc się zapytałem. Pan biznesmen uśmiechnął się i tylko mi powiedział, że jest to mało ważne i kwota transferu jest o połowę mniejsza niż zakładał ale musiał część pieniędzy dać pod stołem. W Żarach spotkałem Andrzeja Niedzielana razem walczyliśmy o skład, paradoksem jest to, że ja wygrywałem tą rywalizację. Grałem we wszystkich meczach od 1 do 90 minuty. Jednak to Andrzej zrobił karierę, ale w 100% mu się to należało, był bardzo poukładanym i zawziętym człowiekiem. Andrzej i Mariusz Lewandowski to osoby które jakby zostały w Zagłębiu prawdopodobnie skończyłyby tak jak ja, jeśli chodzi o grę w piłkę. Muszę powiedzieć że Zagłębie zrobiło im przysługę, ponieważ obydwaj zrobili kariery reprezentacyjne.

K. K.: Dalsza kariera. Proszę opisać poszczególne kluby, w których Pan występował?

Daniel Dudkiewicz z trenerem i działaczami na stadionie Roanne Matel Sport FC (Francja)

D. D.: W Żarach pograłem jeszcze pół roku, wtedy biznesmen zdecydował się wytransferować mnie do Francji do ligi regionalnej. Po roku wróciłem do Polski i zostałem wypożyczony do 4 ligowego ŁKS Łęknica, pierwsze pół roku tam mieszkałem, później tylko dojeżdżałem na mecze. Ciężko było z tego wyżyć, więc dostałem się do pracy. Pamiętam jak pewnej niedzieli z rana zadzwonił do mnie Dariusz Błąd ,tato Adriana, który był moim sąsiadem i mówi żebym pojechał z nim na mecz i zagrał. Pojechałem strzeliłem trzy bramki i tak przez następne 15 lat byłem zawodnikiem Orkana Szczedrzykowice.

K. K.: Czym aktualnie się Pan zajmuje?

D. D.: Aktualnie jestem grającym trenerem Zametu Przemków, który gra w lidze okręgowej. Na szczęście kontuzje mnie omijały i dalej mogę się cieszyć grą w piłkę.

Autor: Krzysztof Kostka


POWIĄZANE ARTYKUŁY