Modern Talking w lubińskiej hali

96

Od ponad trzydziestu lat bawi swoich fanów i sprawia, że czas płynie nieco wolniej. Zespół Modern Talking porwał lubińską publiczność, która bawiła się wybornie przy takich utworach jak „Geronimo’s Cadillac” czy „Jet Airliner”.

W 2003 roku w Berlinie odbył się pożegnalny koncert legendarnego duetu Thomas Anders i Dieter Bohlen. Thomas Anders od czternastu lat prowadzi więc solową podróż po świecie muzyki. Choć, ich drogi się rozeszły to muzyka jest wiecznie żywa i bawi już trzecie pokolenie. – Moim ulubionym utworem jest Brother Louie – komentuje siedmioletni Szymon, który podobnie jak rodzice, jest fanem niemieckiego zespołu.

Co sprawia, że utwory Modern Talking są stale na czasie i porywają publiczność w każdym wieku? Sam muzyk ze śmiechem przyznał, że nie wie, ale jego fani uważają, że ta muzyka jest nieśmiertelna i daje ludziom wiele emocji. – Dokładnie. Modern Talking to dzieciństwo. Plakat na ścianie, lata młodości. Dlatego taki mój wybór. Marzyłem o ściągnięciu tego zespołu do Lubina. Piosenki mają „to coś”. Dlatego porywają osoby w każdym wieku. Dodają pozytywną energię – komentuje Adam Pisarski z EventsFactory, który przygotowywał koncert wraz ze swoją grupą kilka miesięcy.

Na konferencji prasowej z mediami, Thomas Anders zdradził, że wolny czas z rodziną spędza na gotowaniu. – Z polskich potraw jest mi znany żurek i pierogi – komentuje współzałożyciel zespołu Modern Talking, który po raz pierwszy odwiedził Lubin.

Koncert Thomasa Andersa poprzedził występ zespołu Ogień. Publiczność bawiła się przednio i jeszcze bardziej rozbudziła w sobie apetyt na gwiazdę wieczoru. Ta nie zawiodła oczekiwań swoich fanów. Przez cały czas trwania imprezy, zebrani w hali ludzie śpiewali wraz z Andersem hity Modern Talking i tańczyli na parkiecie Hali RCS.

Podczas koncertu odbyła się akcja charytatywna, mająca na celu wsparcie finansowe chorej Oli. Wolontariusze sprzedawali domowe wypieki, bigos i napoje, a także rękodzieła. – Jesteśmy po to, aby zebrać pieniążki na chorą Olę, u której dwa lata temu zdiagnozowano złośliwego nowotwór mózgu. Na dzień dzisiejszy jest na OIOM-ie. Chcemy ją wysłać do Wiednia, gdzie leczenie kosztuje czterysta tysięcy euro. Każda złotówka się liczy. Dziewczynka ma dopiero pięć lat i życiem się jeszcze nie nacieszyła. Znajduje się wielu dobrych aniołów, którzy wspierają naszą akcję – mówi spokrewniona z Olą Beata Kłos, reprezentująca wolontariat pracowniczy Sitech.

Fot. Mariusz Babicz


POWIĄZANE ARTYKUŁY